Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1551
BLOG

Rolexowi, z życzeniami znalezienia czegoś lepszego

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Gospodarka Obserwuj notkę 53
      Oczywiście zdaję sobie świetnie sprawę z tego, że kto daje i odbiera ten się w piekle poniewiera, kto się przezywa ten się tak sam nazywa, i że obiecanki cacanki, a głupiemu radość, jednak życie idzie własnym torem i są sytuacje kiedy na to wszystko trzeba splunąć i robić co do nas należy. Weźmy sprawę FYM-a. Kiedy tu w Salonie24 napisałem swój tekst zatytułowany – jak się już wkrótce miało okazać, głupio jak nie wiem co – „Pożegnanie z FYM-em”, miałem szczere przekonanie, że się z nim autentycznie żegnam. Tymczasem nie minęło dni parę, jak się okazało, że sprawa zaczyna żyć, i to żyć na całego. No i moje zapewnienia diabli wzięli.
 
      Kiedy FYM napisał tekst, który tak bardzo wzburzył całą blogerską społeczność, uznałem że on zwariował. W końcu zdarza się. Nie on pierwszy i nie ostatni. Co więcej, bywało że szaleństwo pożerało jednostki znacznie od niego wybitniejsze. Jednak już na drugi dzień, z różnorakich analiz wyszło mi coś znacznie gorszego. On z całą pewnością nie zwariował, tylko uznał, że na obłędzie można zrobić poważną naukową karierę i, jak się mówi potocznie, struga wariata, licząc na to, że to mu w efekcie przyniesie jakiś tam sukces. Oczywiście na tego rodzaju złośliwość część z nas ogarnęło słuszne oburzenie i do FYM-a odwróciła się plecami, a część wychodząc z założenia, że taki poziom zarówno szaleństwa jak i skurwysyństwa jest niemożliwy do osiągnięcia, uznała, że prawdziwy FYM został albo zabity, albo uprowadzony przez Antoniego Macierewicza, i to z czym mamy do czynienia to podróbka podtrzymywana przy życiu wyłącznie po to, by polscy patrioci sądzili, że FYM żyje, i nie wyszli na ulice. Są też wciąż i tacy, co wciąż utrzymują, że Paweł Przywara to nie FYM, natomiast sam FYM jest równie głęboko zakonspirowany, jak nie przymierzając Aleksander Ścios.
 
      I to, jak się zdaje, stanowi dziś główny podział, jaki możemy obserwować w prawej części blogosfery (reszta, jak dotychczas, zajmuje się dokuczaniem PiS-owi i osobiście Jarosławowi Kaczyńskiemu, i analizowaniem najnowszego publicystycznego popisu Roberta Mazurka). A więc na tych, którzy uważają że FYM i jego żona to para oszustów, i na tych, którzy są przekonani, że FYM nie żyje, lub jest uwięziony, natomiast to co dziś funkcjonuje publicznie jako eksperyment     naukowy państwa Przywarów to „maskirowka nr 2”. I oto – a ja uważam, że to jest jak najbardziej część wspomnianego eksperymentu – pojawiła się nowa koncepcja. Otóż FYM ani nie jest chory, ani uwięziony, ani zamordowany, tylko ma się świetnie, ale ze względu na bardzo poważną tajemnicę smoleńskiego śledztwa, które on prowadzi od ponad dwóch już lat, musimy zachować cierpliwość i przyjąć z wiarą, że mądrzejsi od nas sprawy kontrolują.
 
      Pierwszym sygnałem tego typu podejścia była notka, z kompletnie dla mnie egzotycznego powodu zwinięta przez administrację Salonu24, a podpisana przez niejakiego profesora Dąbrówkę o następującej treści: „FYM czyli Dr Paweł Przywara upoważnił mnie do ogłoszenia tutaj (Salon24), że jest zdrowy, czuje się świetnie i nic mu nie grozi”. I tyle. Zaraz po Dąbrówce pojawił się po dłuższej przerwie bloger Rolex, tym razem z tekstem znacznie bardziej rozbudowanym, tyle że już nie tak jednoznacznym. Prawdę powiedziawszy niejednoznacznym w sposób idealny. Tak niejednoznacznym, że z niego pozostala wiadomość jedna: Musimy się uzbroić w cierpliwość i kontynuować dzieło Pawła. Więcej nie mogę powiedzieć. Zwłaszcza że jestem bardzo zajęty.
 
       Piszę dziś ten tekst, tym samym po raz kolejny łamiąc daną sobie i innym obietnicę, że FYM-em zajmować się nie będę, bo uważam, że te dwa gesty (pomijam tu wystąpienia niejakiej pani Wiewiórkiewicz, która również zachowuje się jakby znała jakąś tajemnicę, ale ja z kolei na jej temat nie wiem niemal nic) stanowią bardzo ważne wydarzenie. Otóż wygląda na to, że dziś stoimy w obliczu dwóch opcji. Albo to są ludzie, którzy FYM-a uwięzili, lub co gorsza zamordowali, lub którzy są z nim w naukowej zmowie i zgodnie z harmonogramem robią nam wodę z mózgu. Innej możliwości nie widzę. O Wiewiórkiewicz pisać nie umiem i nie chcę. Dąbrówki nie znam i też na jego temat nie mam nic do powiedzenia, natomiast chciałem zwrócić uwagę na Rolexa. Otóż w swoim najnowszym tekście zrobił on coś co normalnie uznałbym za tępe gapstwo, gdybym nie wiedział od mojego kumpla Coryllusa, że Rolex to kuty na cztery nogi coach, i jeśli popełnia błędy, to robi to z wyrachowaniem. Po co? Nie znam się, a poza tym nic mnie to nie obchodzi.
 
      O co chodzi? Otóż pisze on ten swój tekst – jak mówię, tak naprawdę nie wiadomo po co, do kogo i o czym, o ile jego celem nie jest tylko to, by paru durniów pozostawić z rozdziawioną buzią i zawieszonym pytaniem: O jej! I naprawdę nic już więcej się nie dowiemy? – i aby nikt nie miał wątpliwości, że na linii Rolex – FYM – Diabli Wiedzą Kto dzieją się rzeczy ważne i poważne, dodaje co następuje: „Niestety, jestem tak przytłoczony obowiązkami, że moje komentarze będą wyjątkowo oszczędne i zazwyczaj spóźnione, za co z góry przepraszam”. A my popatrzmy, co tu się dzieje. Swoją notkę Roleks opublikował wczoraj o godzinie 17.14, a już pierwszy komentarz zamieścił o 17.52. Następny o 17.54. Następny o 18.01. Następny 18.02. Kolejny 18.32. I tak dalej. W sumie do dziś, jeśli dobrze policzyłem, jakieś 45 komentarzy z taką częstotliwością, że można podejrzewać, że przez ten cały czas, pomijając czas na sen, Rolex nawet nie odszedł od komputera.
 
      Może więc chodzi o to, że zgodnie z zapowiedzią, te komentarze faktycznie były „wyjątkowo oszczędne”? Że on cały czas w istocie rzeczy był „przytłoczony” tymi jakimiś obowiązkami, tyle że komentował skromnie i z doskoku. Otóż nie. Wiele z nich to są porządne teksty, wymagające jednak pewnego wysiłku, poza tym, jeśli zajrzeć do wcześniejszych komentarzy Rolexa, całość nie robi wrażenia ani bardziej ani mniej rozbudowanej.
 
      Do czego zmierzam? Otóż chodzi mi o to, że moim zdaniem Rolex, pisząc, że on z tym swoim nowym tekstem przyszedł tylko po to by załatwić sprawy, które należało załatwić, a poza tym jest bardzo zajęty i niestety na niego nie można za bardzo liczyć, kłamie jak bura suka. Oni nigdzie nie przyszedł i nigdzie nie odszedł. Jest w pracy od rana do wieczora i robi co ma robić, a nam nic do tego. My możemy się tylko zastanawiać, czemu on – wiedząc przecież, że będzie tu na Salonie sterczał non-stop – poinformował, że musi wracać do pracy i poprosił by sobie radzić bez niego. Znów, jak od samego początku, są dwie możliwości. Albo on swoich czytelników uważa – niestety często słusznie – za baranów, które przyjmą wszelką kreację, albo coś tworzy. Co? Jak na razie jest mi to obojętne. Tym razem już jednak nie będę już nic obiecywał.  

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka