Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
6008
BLOG

Uwaga: Ścios!

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 179
          Decyzja prowadzenia bloga była prawdopodobnie jednym z mniej liczących się gestów, jakie uczyniłem tamtego dnia przed ponad czterema już laty. Chcę przez to powiedzieć, że pisząc swój pierwszy tekst – a tak się złożyło, że była to bardzo króciutka polemika z Rafałem Ziemkiewiczem – ani nie zamierzałem uderzać w autorytety, ani wywoływać sensacji, ani tym bardziej rozpoczynać jakiejś nowej kariery. Zwyczajnie, dowiedziałem się, że są te blogi, że rejestracja jest łatwa, a więc zalogowałem się i napisałem tekst o tym, co akurat tego dnia leżało mi na sercu, a więc o dramatycznym bałwaństwie jednego z prawicowych publicystów.
 
      Czy pisząc to czułem jakikolwiek dreszcz emocji? Czy zagryzałem wargi w wyczekiwaniu, jak Salon24 zareaguje na tekst, który było nie było uderza w jakiś tam autorytet? Otóż a najmniejszym stopniu. Pisałem co chciałem napisać i przez jeden moment nie przyszło mi do głowy, że wchodzę w polemikę z autorytetem. I to wcale nie dlatego, że Rafał Ziemkiewicz nigdy nie był dla mnie jakimkolwiek autorytetem, ale dlatego, że świetnie zawsze wiedziałem, że autorytetem się nie jest lecz bywa. I że przez ową ulotność, tak naprawdę nie ma się co człowiek jakoś szczególnie napinać. Czy to po stronie sceny, czy po stronie publiczności.
 
       To był sam początek, ale również i później, kiedy pisałem teksty, w którym zwymyślałem Pawła Kukiza, czy Stanisława Michalkiewicza, nie miałem poczucia, że robię coś szczególnego, czym prawdopodobnie wywołam demony. I znów, trochę dlatego oczywiście, że zarówno Michalkiewicz jak i Kukiz nie są dla mnie ludźmi, których przyjaźń uważałbym za jakiekolwiek wyróżnienie, ale też przez to, że ten rodzaj wyróżnień nigdy mi nie imponował. A zatem jeśli uznałem za stosowne zniszczyć reputację jednego czy drugiego, to wyłącznie na zasadzie swobodnej refleksji. A więc i tu, nigdy wcześniej – ale też nigdy potem – nie myślałem o tych swoich tekstach jako o jakimś szczególnym geście, który będzie podlegał innej ocenie, jak tylko ocenie merytorycznej.
 
      Myślę więc sobie, że prawdopodobnie ta moja postawa też jest jedną z przyczyn, dla których sam nie czuję się ani autorytetem, ani tym bardziej gwiazdą. Więcej. Uważam wręcz, że skoro taki Kukiz, Ziemkiewicz, czy Michalkiewicz to tak naprawdę ciemna nisza, to tym ciemniejszą niszą jestem ja z tymi swoimi biednymi refleksjami. A więc znów, jaki sens jest się napinać? Trzeba robić to co się robi, robić to porządnie, uczciwie, nie kłamać – któż nas wtedy może dotknąć?
 
      W niedzielę ja i Coryllus mieliśmy spotkanie pod namiotem Solidarnych na Krakowskim Przedmieściu. Zapis tego spotkania jest już w Sieci i każdy kto chce, może zobaczyć, jakim sukcesem owo spotkanie się zakończyło. Zwłaszcza gdy porówna je z wcześniejszymi, kiedy to  Solidarni gościli w tym samym miejscu Marka Króla czy Marka Chodakiewicza. I teraz, przepraszam bardzo, ale jakie ja mam mieć w związku z tym refleksje? Jaki ja mam powód, by się poczuć ważniejszy, czy mniej ważny, niż jeszcze tydzień temu? Pozostaje mi wciąż jedno i to samo. Robić dalej to co robię, robić to jak tylko najlepiej potrafię, i pozwalać innym robić to samo….
 
      I na to wszystko, kiedy ja tak sobie rak tu siedzę i dumam, przychodzi Aleksander Ścios.
 
      Przez pierwsze miesiące mojego pisania na blogu, Aleksander Ścios był dla mnie zaledwie jednym z kilku bardziej eksponowanych tak zwanych „prawicowych” blogerów. Takich jak Free Your Mind, Sowiniec, czy Kataryna. Z FYM-em akurat trochę się zakolegowałem, bo stworzył on to swoje Polis i zaprosił mnie do współpracy. Z pozostałymi, w tym ze Ściosem – nigdy. Przyznam też, że Ściosa nigdy też za bardzo nie czytałem. Dlaczego? Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie krótko i precyzyjnie, ale chyba stało się tak głównie dlatego, że te jego teksty robiły na mnie zawsze wrażenie jakby nie były pisane przez kogoś kto siedzi sobie przy komputerze i stuka w te klawisze, ale powstawały gdzieś znacznie wyżej, a tu do Salonu trafiały już w ramach drobnej propagandy. Ot tak, dla porządku. Żeby i to miejsce było odpowiednio opisane. Później jeszcze pojawiła się kwestia tego, że tak naprawdę nikt nie wie, kim ten Aleksander Ścios jest, nikt go nigdy nie widział, nikt z nim nigdy nie rozmawiał, że on właściwie pozostaje takim „wielkim bratem” z powieści Orwella, o kim jedyne co wiadomo, to to, że jest to człowiek z plakatu. I że jest naszym dobrodziejem. Nawet jeśli ma się okazać, że istniejącym tylko w naszej wyobraźni. A więc, jaki jest sens, by go czytać?
 
      Z Aleksandrem Ściosem miałem bliższy kontakt dwukrotnie. Pierwszy raz, tuż po tym, jak otrzymałem nagrodę Onetu za blog roku, zgłosił się on do mnie przez salonową pocztę wewnętrzną z bardzo długim tekstem, w którym poradził mi, bym natychmiast nagrodę tę zwrócił i ogłosił, że przyjęcie jej było błędem. Dlaczego błędem? Ścios to bardzo dokładnie uzasadnił. Otóż jego zdaniem, Onet, przyznając mi to wyróżnienie, działał z premedytacją, próbując w ten sposób skłócić polską prawicę. System bowiem świetnie wiedział, że jeśli ja przyjmę tę nagrodę, znaczna część polskich patriotów się na mnie obrazi i po prawej scenie dojdzie do ciężkiej awantury. Ja oczywiście nie ustąpię i będę się z coraz większa zaciekłością bronił, oni oczywiście również będą podtrzymywać swój poziom oburzenia, i w ten sposób polska prawica legnie.
 
      Nie napisałem Ściosowi, że jest kretynem. Nie powiedziałem mu też, żeby szedł w cholerę. Uznając że jest chyba ode mnie starszy, grzecznie go poinformowałem, że moim zdaniem jest w błędzie i jak tylko najlepiej potrafiłem, ocenę tę uzasadniłem. Na to Ścios odpowiedział mi krótko: „Rób pan jak chcesz” i sobie poszedł. A ja zostałem ze swoimi myślami, w tym tą najważniejszą. Kim jest ten cholerny Ścios, jeśli uważa za stosowne występować do mnie z pozycji jakiegoś guru polskich środowisk patriotycznych, i w dodatku robi to na zasadzie takiej, że on mówi, a ja mogę albo go posłuchać, albo nie? Kto mu dał takie uprawnienia i na jakiej zasadzie on zgodził się owe uprawnienia na siebie wziąć? No i jeszcze jedno: On jest sam, czy ich tam jest więcej? Czy to jest może jakaś świeża personifikacja czegoś, co popularny film „Stawka większa niż Zycie” pokazał nam jako Gruppenfuhrera Wolfa?
 
       Od tego czasu ze Ściosem nie miałem jakiegokolwiek kontaktu, poza tymi glosami czytelników, którzy mi polecali któryś z jego tekstów. Że niby powinienem przeczytać, bo dobre. Zawsze tak. I oto parę dni temu, dowiaduję się, że ponieważ Solidarni 2010 zaprosili mnie i Coryllusa do występu pod swoim namiotem, on, Ścios, odmawia jakiejkolwiek z Solidarnymi współpracy. Dlaczego? Proszę posłuchać:
 
      „Z Solidarnymi2010 sprawa jest oczywista. Nie wyraziłem zgody, by moje teksty ukazywały się na forum, które dopuszcza brednie na temat ‘pojednania’ oraz usilnie promuje takich ‘ludzi prawicy’ jak Toyah i Coryllus”.
 
      Aleksander Ścios opublikował to oświadczenie w dyskusji pod swoim tekstem na blogu, zatytułowanym „Patron pojednania zrodzonego z krwi” w którym przeprowadza bardzo szeroki atak na Kościół w Polsce za to że wziął w udział w zjednoczeniu, jak to określa, „pod patronatem KGB – najbardziej zbrodniczej organizacji świata – dokonywane z pogwałceniem prawdy historycznej, praw ludzkich i boskich, [które] jest drogą agresywnej ekspansji i wiedzie wprost do haniebnego zniewolenia społeczeństw i narodów. Jest ‘pojednaniem’ poprzez strzał w potylicę – jedną formą zażegnywania sporów, jaką znają ludobójcy”.
 
      Ja już Ściosowi, i pozostałym uczestnikom debaty na jego blogu, których on odpowiednio nakręcił, że, pisząc o wspólnym przesłaniu obu Kościołów do narodów polskiego i rosyjskiego, z uporem używają słowa „pojednanie”. Jakie serca, taka i retoryka. Chodzi mi jednak o coś innego, i moim zdaniem znacznie istotniejszego. Otóż, jak już wspomniałem, nikt nie wie tak naprawdę, kim jest Aleksander Ścios. Doszły do mnie nawet wieści, że on, odbierając honoraria za swoje teksty, korzysta z zaprzyjaźnionych pośredników. Natomiast jego pozycja na – tylko, ale i aż –polskiej scenie prawicowej każe nam podejrzewać, że on nie jest jednym z tego tłumu biednych wariatów, którzy dostrzegli tu tę wolność, której im wszędzie i od tak dawna odmawiają. Jednym słowem, mam bardzo silne przekonanie, że Aleksander Ścios to kuty na cztery nogi osobnik, który jeśli demonstruję ów niesłychanie ekscentryczny brak dystansu, to robi to z pełnym wyrachowaniem. Bo wie, że utrzymując ten właśnie poziom retorycznego szaleństwa, zdoła wspomnianych wyżej wariatów zatrzymać tam gdzie są i dać im poczucie spełnienia. A zatem, uważam, że Aleksander Ścios jest zwykłym prowokatorem, którego jedyną misją jest utrzymywanie polskiego patriotyzmu w stanie owego strasznego rozedrgania.
 
      Proszę zwrócić uwagę na to, co właśnie zrobił Aleksander Ścios. On stanął na samym środku tego koła i powiedział mniej więcej tak „Wszyscy wiemy kim jestem. Wszyscy znamy moją pozycję. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że polska prawica beze mnie nie istnieje. Otóż proszę przyjąć do wiadomości, że albo ci dwaj, albo ja. Innej drogi nie ma. Wiem, co wybierzecie”. Ktoś powie, że to jest jakieś szaleństwo. Przecież tak nikt nie postępuje. Przecież na tego typu kompromitację nikt normalny się nie zdecyduje. I zgoda. Tak to na ogół jest. Natomiast tu jednak chyba mamy do czynienia, jak już wcześniej powiedziałem, z autentyczną prowokacją. I to, jeśli mam rację, też by wyjaśniało, dlaczego on postanowił położyć na szali cały swój autorytet, by wyeliminować z niezależnego obiegu dwóch skromnych blogerów – mnie i Coryllusa. A więc ludzi, którzy niestrudzenie nawołują wszystkich wrażliwych, kochających Polskę i zapomnianych przez świat patriotów: nie dajcie się oszukać, a szczególnie uważajcie na tych, którzy siedzą z wami przy jednym stole, bo oni posuwają wam najbardziej zatrute kawałki.  
 
      Dziś na pierwszej stronie www.solidarni2010.pl, w najbardziej eksponowanym miejscu, ukazała się informacja o niedzielnym spotkaniu pod namiotem. Jest duże piękne zdjęcie i materiał filmowy. Jesteśmy. Wierni. Idziemy.
 
     

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka