Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1999
BLOG

O pisarzach co weszli w szkodę

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 41
            O tym że po Rafale Ziemkiewiczu, Bronisławie Wildsteinie, czy Piotrze Gocieku, również bloger i dziennikarz Gadowski postanowił zostać pisarzem, i tym sposobem możemy z czystym sumieniem stwierdzić, że polska współczesna sztuka powieściowa przeżywa swój renesans w sposób najbardziej spektakularny, dowiedziałem się od mojego kolegi Gabriela Maciejewskiego. Wiem więc też bardzo dobrze, że wszystko co trzeba w tej sytuacji powiedzieć już bezpośrednio pisarzowi Gadowskiemu, świetnie zrobi sam Gabriel, ja natomiast – zanim przejdę do tego co mnie i bez owego szczególnego wsparcia ze strony Gadowskiego dręczy już od pewnego czasu – w tej kwestii miałbym tylko dwie uwagi. Otóż samej książki Gadowskiego oczywiście ani nie znam ani poznać nie planuję, natomiast owszem, zapoznałem się z tekstem tu w Salonie24 ową książkę reklamującym, a przy okazji z pewnym komentarzem przez Gadowskiego skierowanym do właśnie Gabriela. I powiem szczerze, że jestem pod wrażeniem. Otóż Gadowski najpierw informuje, że jego fantastyczna zupełnie powieść ukazać się ma dopiero jutro, ale on już wie, że wiele księgarni ją ma, a czytelnicy nie dość że owe księgarnie tłumnie szturmują, to dodatkowo samą książkę Gadowskiego polecają swoim znajomym, a następnie, odpowiadając Gabrielowi na jego, dość zresztą póki co delikatnie sformułowane, zarzuty, pisze ów Gadowski tak: „Drżę – epokowy autor się za mnie zabierze, a potem sprzeda parę swoich dzieł na stacji benzynowej. Hmmm wieszcz na 95 oktanów”.
 
     A mnie się przypomniał od razu najświeższy występ Lecha Wałęsy, który w reakcji na jakąś zorganizowaną gdzieś w Berlinie przeciwko niemu demonstrację, zareagował na swoim blogu w następujący sposób:
 
      „Nawet w Niemczech na spotkaniu było ponad 600 osób i gdziekolwiek się pojawiam dostaję różne nagrody i brawa na stojąco ,a  Wy przeciw -- opłaconych 5 do 7 blagierów bez wstydu i honoru , bezczelne karły .
 
Moj Honor ;W nagrodach ; doktoratach . brawach na stojąco i zaproszeniach na wygłoszenie wykładów  zajęte na następne 10 lat ,a jakie pieniądze .
 
Ty przez całe życie nie zarobisz więcej niż moja jedna godzina wystąpienia .
 
Ciebie i Twojej mądrości nikt nie chce słuchać nawet własna Żona , a ja nie jestem w stanie zrealizować wszystkich zaproszeń , na wszystkich kontynentach .
 
Tym się różnimy i tego mi po-prostu zazdrościsz  ,niesłusznie Ty po prostu nie masz nic do powiedzenia .
Dlatego grasz pomówieniami , obelgami i bezwstydnymi okrzykami .
 
      Więc myślę sobie o Gadowskim, jak on wydaje tę swoją powieść i sprawdza po znajomych księgarniach, że jak tam? Idzie to jakoś? A zaprzyjaźnieni księgarze mu esemesują, że jest okay. Że niektórzy nawet polecają znajomym. I na to Gadowski sadzi ten swój tekst w Salonie, żeby zachęcić innych, którzy jeszcze nic nie wiedzą, a kiedy jakiś kompletnie niszowy autor kieruje do niego swoje złośliwości, ten dostaje ciężkiej cholery, i reaguje mniej więcej tak, jakby nie był wybitnym dziennikarzem, blogerem i autorem powieści Gadowskim, ale samym Lechem Wałęsą.  Bardzo to ciekawe, żeby mając takie jak Gadowski ambicje, dojść do przekonania, że wystarczy mieć pewną językową wprawę, by się automatycznie odróżniać od kogoś takiego jak Wałęsa.
 
      No ale ja tak naprawdę nie chciałem o Gadowskim, ale o pisaniu powieści. Od pewnego czasu, a więc mniej więcej od kiedy moje pisanie na blogu zdobyło sobie pewne uznanie, jestem systematycznie namawiany przez ludzi, którzy mi dobrze życzą, bym napisał powieść. Na co ja niezmiennie odpowiadam, że to jest zwyczajnie niemożliwe. Że ja nie jestem w stanie napisać powieści, której następnie bym się nie wstydził. Że pisanie powieści to nie jest prosta publicystyka, gdzie wystarczy umieć ładnie formułować zdania i mieć jakieś swoje przemyślenia. Powieść to jest sztuka porównywalna tylko z wielkim malarstwem, filmem, czy wielką muzyką. Powieść wymaga swego rodzaju geniuszu, a nie tylko podstawowej sprawności na poziomie zdania i akapitu.
 
      Oczywiście, można zawsze tworzyć tak zwane science-fiction, czy fantasy, gdzie wprawdzie wielkiego dzieła się nie uzyska, ale da się przynajmniej uniknąć owej żenady, polegającej na konstruowaniu narracji typu: „Karczewski siadł przy biurku, aby po raz kolejny przejrzeć ostatnio otrzymane maile, kiedy nagle zadzwonił telefon. Wiedział od razu, że to znowu oni”. A to z tej prostej przyczyny, że w wypadku science-fiction ci „oni” to będą najprawdopodobniej jakieś elfy, czy skrzaty, czy pies i kot sąsiada, a więc przynajmniej można będzie uniknąć oskarżeń o brak podstawowej literackiej wiarygodności. W końcu to tylko żart. Jednak my mówimy o współczesnej polskiej powieści, która ma nam przekazać prawdę o naszych czasach. No i na to przychodzą Gociek z Wildsteinem, co robi wrażenie podobne do Kukiza tworzącego muzykę. A ja już tylko się boję, że następnym krokiem będzie nagranie przez któregoś z nich płyty z muzyką, gdzie Ziemkiewicz będzie śpiewać jakieś antyplatformerskie teksty, a ci dwaj przygrywać mu na bębenkach. Przepraszam, ale to już beze mnie. Ja pozostanę przy tym swoim dotychczasowym marudzeniu.
 
       No właśnie. Pomówmy o marudzeniu. Swój pierwszy tekst na tym blogu, jeszcze przed laty, przeznaczyłem na polemikę z Rafałem Ziemkiewiczem nie jako pisarzem, bo jego powieści wówczas też nie czytałem, ale zwykłym publicystą. Poszło o to, że Ziemkiewicz zaczepił Jarosława Kaczyńskiego, że jest politykiem nieskutecznym, który w dodatku głupio się tłumaczy, że jego nieskuteczność jest bezpośrednią pochodną medialnej propagandy. Tłumaczył wówczas Ziemkiewicz, że takie wymówki są nieuprawnione, bo przecież „gdyby media miały aż taki wpływ, jaki im prezes PiS przypisuje, nigdy by nie doszło do Sierpnia '80, ani upadku komunizmu – ludzie wciąż by wierzyli, że Polska rośnie w siłę, a im żyje się dostatniej”. Idiotyzm tego argumentu był wówczas dla mnie tak uderzający, że postanowiłem Ziemkiewicza wykpić, jednak to co mnie zmobilizowało do jeszcze większych kpin – a jednocześnie chyba po raz pierwszy tak naprawdę zasmuciło – to to, że w tym akurat tekście Ziemkiewicz wpływ mediów lekceważył, a w drugim – zamieszczonym tuż obok – głosił co następuje: „Lęk zawsze idzie w parze z niechęcią, więc jeśli przekonamy ludzi, że nasz rywal jest dla nich groźny, sami wyciągną właściwe wnioski. […] Ponieważ szyderstwo idzie w parze z pogardą, jeśli uczynimy naszego rywala obiektem kpin, także wtedy odbiorca wyciągnie wnioski na jakich nam zależy”.
 
      Dlaczego to, że Ziemkiewicz w dwóch osobnych artykułach stawiał dwie różne tezy, a stawiając je zachowywał tak charakterystyczną dla siebie, wręcz nauczycielską, pewność siebie, mnie zasmuciło? Bo wtedy po raz pierwszy zobaczyłem, że oni tak naprawdę mają wszystko w nosie. Dla nich wszystko to w co wierzą i czego bronią, to zaledwie kwestia tego, co aktualnie słychać, skąd i po co. Że taki Ziemkiewicz – a trzeba nam wiedzieć, że wtedy, czyli w roku 2008 Ziemkiewicz był jednym z moich ulubionych publicystów i ja naprawdę nie miałem wiele powodów, by się jakoś na niego szczególnie gniewać – dziś jest „nasz”, a jak trzeba będzie, w jednej chwili znajdzie się po tamtej stronie, z bardzo sprytną dla tego ruchu wymówką.
 
      No ale mimo to, wciąż miałem potrzebę z Ziemkiewiczem, jako politycznym komentatorem, polemizować. I tak, choć coraz przyznaję rzadziej, jest do dziś. Weźmy tekst Ziemkiewicza z zeszłotygodniowego „Uważam Rze” o niewiarygodnej wręcz publicznej popularności Donalda Tuska. Temat jest wręcz fascynujący, a przez to że dotychczas chyba nikomu nie udało się w pełni skutecznie wyjaśnić owego zjawiska, każdy kto podejmie próbę zmierzenia się z nim, zasługuje na uwagę. Przychodzi więc Rafal Ziemkiewicz i na sam początek informuje, że kiedy on słucha owych pustych już dociekań odnośnie sukcesu Donalda Tuska, to może się na to jedynie uśmiechnąć, bo „wyjaśnienie fenomenu jest naprawdę proste”. Otóż on to wszystko opisał w swoim „Polactwie”, niesłusznie przez opinię publiczna odebranym jako atak na polskość. Otóż rzecz w tym, że „Polacy nie są ani głupi, ani zdegenerowani, ani źli – są po prostu zmiażdżeni i rozjechani przez historię”. A zatem, przeciętny Polak, nauczony, że historii, a przy tym całemu światu nie należy ufać i nie ma co na niego liczyć, doszedł do wniosku, że trzeba się trzymać tego co jest, i w ramach owej zastanej sytuacji, starać się wygrać swoim indywidualnym cwaniactwem. Wedle Ziemkiewicza, przeciętny Polak widzi takiego Tuska, wie że to bałwan i oszust, ale uważa, że do tego by sobie z nim poradzić nie potrzebuje niczyjej pomocy, bo poradzi sobie sam. W tej sytuacji, jakiś Kaczyński, czy ktokolwiek inny, nie jest mu do niczego potrzebny.
 
      Oczywiście, każdy kto czytał ziemkiewczowskie „Polactwo” wie doskonale, że tam na ten temat nie ma jednego słowa, że owa książka traktuje o czymś zupełnie innym, i tak akurat Polacy nie są tam przedstawieni jako cwaniacy, ale jako właśnie – czego się dziś Ziemkiewicz starannie wypiera – źli i zdegenerowani głupcy. Ale też nie o tu tu chodzi. Problem w tym, że dzisiejsza rzekoma próba wyjaśnienia przez Ziemkiewicza fenomenu Tuska ma dokładnie tyle samo sensu, co tamto, jeszcze z roku 2008, usiłowanie tłumaczenia porażek Jarosława Kaczyńskiego tym, że z niego polityk jak z koziej dupy trąba. Oczywiście, jak już wcześniej zauważyłem, sprawa jest bardzo, ale to bardzo skomplikowana i ma wiele bardzo ciemnych, trudnych do opisania warstw, jednak główna prawda polega na tym, że gdyby nie medialny i kulturowy terror Systemu, Platforma Obywatelska, a z nią na pierwszym miejscu Donald Tusk, już dawno zniknęliby w ciemnościach historii. W sytuacji gdy System – i to System w skali nie tylko Polski, ale całego świata – ma za wyłączne swoje zadanie z człowieka zrobić pozbawionego duszy i serca konsumenta,  jakieś ględzenie o polskim cwaniaku jest wręcz przestępstwem. I to wcale nie tylko intelektualnym.
 
      I powiem uczciwie, że kiedy dziś piszę te słowa, to już nie bardzo z tą samą intencją co przed laty, by sobie z Ziemkiewiczem popolemizować. Dziś bowiem mam bardzo silne przekonanie, że to co Ziemkiewicz robi i pisze, nawet dla niego samego nie ma większego znaczenia. Nawet jeśli przyjąć, że w lutym roku 2008 on miał jeszcze śladowe ilości czegoś co przypominało dobre intencje, dziś to całe jego pisanie o polityce to wyłącznie pretekst do czegoś znacznie, jak na dzień dzisiejszy i dzisiejsze potrzeby, bardziej istotnego. A może najciekawsze w tym wszystkim jest to, że on nawet za bardzo tego wszystkiego nie ukrywa. Popatrzmy, jak się ów tekst Ziemkiewicza o polskim cwaniaku zaczyna:
 
      „Prawica od lat nie może się temu fenomenowi nadziwić i nie rozumiejąc go, pogrąża się we frustracji, krzepiąc się politowaniem dla naiwności lemingów i odurzając mitem o przebudzeniu, które w końcu musi nadejść. Tymczasem wyjaśnienie fenomenu jest naprawdę proste.
 
      I jakkolwiek źle to zabrzmi, zostało ono dawno już opublikowane w książce, która nie przemknęła niezauważona, bo praktycznie przez cały ten czas znajduje się na rynku, a nawet w chwili, gdy pisze te słowa, jej szóste już wydanie kolejny tydzień znajduje się na liście bestsellerów Merlina,. Bardzo przepraszam, że o tym pisze – zdecydowanie mi nie wypada, bo to ja jestem autorem tej publikacji. Nosi ona tytuł ‘Polactwo’ i czasem wydaje mi się, że jedynym politykiem, który przeczytał – bądź w inny sposób przyswoił rozpoznania w niej zawarte – jest właśnie Tusk.
 
      Książka, która mówi…
 
      I tak dalej. I tak dalej. Tak oto Rafał Ziemkiewicz z nami dziś rozmawia. Dokładnie tak samo jak każdy z jego wybitnych kolegów: Gociek, Wildstein, czy Gadowski. Oni mają tak naprawdę dla nas jeden jedyny dziś przekaz: „Kupcie sobie moją książkę. Mówię wam, jest naprawdę świetna. Tam znajdziecie odpowiedź ma wszystkie nurtujące was pytania”.
 
      A ja już tylko powiem, że ten przekręt jest tak w swojej bezczelności ohydny, że nam już nie pozostaje naprawdę nic innego, jak do nich wszystkich odwrócić plecami. I poprosić, by na wszystkich pocałowali w dupę. 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka