Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
2231
BLOG

O prawicowych baranach, zawsze na posterunku

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 40
      Kiedy w Internecie pojawił się w roli blogera Jarosław Kaczyński, podniosła się wokół wrzawa jakiej świat nie widział. Głównie poszło o to, że Kaczyński to wieśniak, który nie rozróżnia klawiatury od monitora, a kiedy słyszy słowo „mysz”, to myśli o swoim kocie, więc to jego blogowanie to pic, bujda i śmiech. Osobiście, przyznam, nie bardzo jestem za tym, by ludzie tacy jak Jaroslaw Kaczyński zajmowali się blogowaniem, przede wszystkim dlatego, że do tej roboty trzeba mieć bardzo dużo czasu i pewnego rodzaju wolność, która pozwala to medium jakim jest Internet wykorzystać do końca, no a poza tym, Jarosławowi Kaczyńskiemu akurat coś takiego jak blog, jest jak psu na budę, bo który z tych, co go dotychczas nienawidzili i życzyli mu wyłącznie śmierci, powie nagle, że z tego Kaczora to jednak równy gość? Natomiast ci, co go szanują, wiedzą to i bez tego.
 
      A zatem kto się miał pośmiać, to się pośmiał, przy okazji odkurzono parę starych kłamstw i sprawa przycichła. Nawet nie wiadomo, czy po tych paru pierwszych notkach pojawiła się kolejna. Może i tak. W każdym razie, bez sensacji. Natomiast ja do dziś pamiętam, jak na Nowym Ekranie pojawił się Artur Zawisza, i to od razu z dwoma kolejnymi wpisami. I to – odwrotnie niż w przypadku Jarosława Kaczyńskiego, który przecież ma co robić – mnie w najmniejszym stopniu nie zdziwiło. Od czasu kiedy ów Zawisza postanowił z hukiem opuścić Prawo i Sprawiedliwość i zademonstrować przy tym całemu światu, co sobie myśli o Polsce i jej sprawach, jego los potoczył się w tempie lawinowym. Najpierw, wspólnie z paroma kolegami, założył bardzo patriotyczną i bardzo pobożną oczywiście partię, następnie – widząc, że nikogo to nie obeszło – rozwiązał ją i przyłączył się do jakiegoś irlandzkiego prawicowego internacjonalisty, a następnie, nie potrafiąc znaleźć żadnego porządnego oparcia na miejscu, zwrócił się do Lecha Wałęsy. W tym momencie, co było dla wszystkich, tylko nie dla niego samego, naturalną konsekwencją tego ostatniego ruchu, Artur Zawisza spadł na przysłowiową mordę i na pewien czas tak już został.
 
      Kiedy się w końcu podniósł i jakoś pozbierał, udzielił wywiadu „Rzeczpospolitej”, który, moim zdaniem powinien trafić do podręczników historii zdrady i zaprzaństwa, ale który – pewnie ze względu na powszechny brak zainteresowania losami kogoś takiego jak Zawisza – zniknął w ciemnościach niepamięci. Ja go jednak zauważyłem, zapamiętałem, a nawet opisałem dwukrotnie na blogu.
 
      O co poszło w rzeczonym wywiadzie? Otóż Artur Zawisza, zapytany o swoje aktualne plany, zakomunikował w nim ni mniej ni więcej tylko to, że teraz to on już się skupia na „wielopłaszczyznowej działalności biznesowej”, a następnie – gdyby ktoś go jednak potrzebował – dodał, że oczywiście „zdarza się, że ojczyzna woła”, ale żeby on wrócił, „musiałaby bardzo głośno krzyczeć”.
 
      I ten fragment mnie autentycznie poraził. No bo mamy takiego Zawiszę, człowieka, o którym się mówi, że on u siebie w domu, zaraz przy drzwiach ma zainstalowaną miskę z wodą święconą, który tak ukochał Boga i Ojczyznę, że w pewnym momencie uznał za stosowne tę swoją miłość wyrazić w taki o to sposób, że tę ukochaną Ojczyznę zachęca, żeby, jak ona będzie go kiedy potrzebowała, to ma zacząć drzeć mordę, bo inaczej Zawisza – zajęty „wielopłaszczyznową działalnością biznesową”, może Jej nie dosłyszeć. Ja oczywiście nigdy sobie po Arturze Zawiszy wielkich nadziei nie robiłem, ale ten fragment zrobił na mnie wrażenie naprawdę dojmujące.
 
      Ktoś mi powie, że Zawisza jest zwyczajnie głupi i nie wiedział, co mówi. Otóż nie sądzę. Ja uważam, że może on i jest głupi, ale nie „zwyczajnie”. On może i jest głupi, ale przy okazji jest cwany jak cholera i bardzo konkretnie skupiony na celu. On może i jest głupi – bo gdyby nie był, to by dziś był zupełnie gdzie indziej niż jest – natomiast trudno mu zarzucić, że on nie wie co robi i co mówi. Jestem pewien, że to co wyłazi z zacytowanego przeze mnie fragmentu, to jest cały on – polski patriota i katolik, człowiek pobożny, histeryczny antykomunista, prawicowy konserwatysta i Polak. Taki sam jak jego kumple. Cały szereg jego kumpli, takich jak on, prawicowych działaczy niepodległościowych. Oni tę Polskę tak ukochali, że w pewnym momencie uznali, że właściwie są z nią skumplowani i właściwie teraz już trudno powiedzieć, kto kogo bardziej potrzebuje – oni Polski, czy Polska ich.
 
      Więc Artur Zawisza to przede wszystkim nadęty cwaniak. Nie głupiec, ale nadęty, przebiegły cwaniak. To cwaniactwo wylazło z niego właśnie wtedy, kiedy pojawił się na tym Ekranie i zapowiedział, że teraz on będzie blogował. I to było to, co mnie autentycznie przeraziło. Bo o ile tamten wywiad dla „Rzeczpospolitej” był głownie irytujący, to co on zrobił wtedy, budziło już czystą grozę. Ja doznałem wrażenia, że jak idzie o tak zwaną scenę prawicową, z którą jak by nie było, sam się utożsamiam, ona jest w bardzo znacznym nadmiarze wypełniona takimi Zawiszami. Z czego to się bierze? Wydaje mi się, że przede wszystkim chodzi o to, że żaden inny nurt ideowy nie był tak serdeczny i szczery, jak nurt patriotyczny. Co to ma wspólnego z Zawiszą? Zaraz powiem. Proszę o chwilę cierpliwości. Otóż miłość do Ojczyzny wielu ludzi tak bardzo uwrażliwiła, że oni często stracili jakiekolwiek mechanizmy obronne. Weźmy komunistów, czy w ogóle lewicę. Oczywiście oni są ideowi, bardzo przywiązani do tych swoich obsesji, ale to wszystko u nich w dużym stopniu pozostaje w sferze intelektualnych rozważań. Owszem, bywa i tak, że któryś z nich tak się wścieknie, że kogoś zabije, albo coś podpali, generalnie jednak oni głównie siedzą i ględzą, a jak nie siedzą i ględzą, to się bawią.
Dobrze tę różnicę widać było na przykładzie tego, co się działo pod Krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Ludzie, którzy tam byli od początku, modlili się, płakali, wyrywali sobie niemal z żalu i rozpaczy serca, prosili Boga o to, by ich wołania usłyszał, natomiast ci co przyszli tam później – prawdopodobnie nie wiele mniej od nich zaangażowani – już tylko się bawili i rechotali. W nich nawet nie było wściekłości. Była tam tylko, z jednej strony, poważna teoretyczna myśl, a z drugiej figiel.
 
      I teraz jest tak, że jeśli ja postanowię zakraść się w tamto środowisko jako tak zwany kret, to nawet nie bardzo znajdę sposób, żeby ich swoją osobą zainteresować. No bo co ja w końcu mogę im powiedzieć? Że słuchaj stary, ale te mochery są durne? Albo że ten Kaczor ma jedną nogę stewardesy a drugą generała i to musi bardzo śmiesznie wyglądać, chodźmy się napić? A kogóż to zainteresuje? Poza tym, oni i tak od razu jakoś zauważą, że ze mną jest coś nie tak i mnie spławią.
Tymczasem, jak idzie o naszą stronę, nie ma nic prostszego, żeby zdobyć nasze serca i dusze. Wystarczy że przyjdzie jakiś wół, padnie na kolana, wyciągnie różaniec i zacznie chlipać, a my go od razu przytulimy do serca. Więcej. Nawet jeśli on nam powie, że przez całe lata był komunistą i ubekiem, ale jak zobaczył ten krzyż i tych ludzi, to coś mu w sercu pękło i zrozumiał, jak bardzo błądził, to tym bardziej go pokochamy. Bo my lubimy przebaczać, my wiemy, że każdy człowiek jest bożym dzieckiem i my tak naprawdę ludzi lubimy. No więc przyłażą. Włażą drzwiami i oknami. Czasem, oczywiście, dlatego, że nie mają co z sobą zrobić i myślą, że właściwie na tej prawicy jest całkiem fajnie, ale często przyłażą, bo zostali tu skierowani. A wiedzą też świetnie, że to jest robota i łatwa i przyjemna i jest też przy niej dużo śmiechu.
 
      Popatrzmy na przypadek tego szpiega Turowskiego. Ja naturalnie biorę pod uwagę, że kiedy on po raz pierwszy zjawił się u Jezuitów i powiedział, że chciałby zostać jednym z nich, to ten Koczwara, który tam był wówczas prowincjałem, doskonale wiedział, kim Turowski jest, i właśnie o to chodziło. Natomiast nikt mi nie powie, że przez te wszystkie kolejne lata, kiedy on funkcjonował we wszystkim możliwych prawicowo-kościelnych układach jako wielki Polak, patriota, katolik i świetny kumpel, to tylko dlatego, że tam byli sami agenci. Mowy nie ma. Gdyby tak było, to mielibyśmy problem z głowy. Sprawa natomiast polega na tym, że oni wszyscy autentycznie byli przekonani, że ten Turowski to jest nasz człowiek. I można by się zastanawiać, jak on to zrobił, gdyby nie fakt, że odpowiedź aż się narzuca. Otóż moim zdaniem, on nie miał z tym większego problemu, zwłaszcza, że był agentem nie byle jakim, ale super świetnie przygotowanym. W jego sytuacji, z całą pewnością wystarczyły podstawowe umiejętności aktorskie i tak zwane ‘gadane’. W jego sytuacji, jeśli były jakieś trudności, to ewentualnie na samym początku. Kiedy już przeszedł pierwsze metry, wystarczyło z pewnością tylko się powoływać na rekomendacje ze strony znanych i uznanych polskich patriotów. Najlepiej księży. Bo przecież my Polacy księdza zawsze bardzo szanowaliśmy.
 
      I teraz mamy naszą prawicę – rozdrobnioną, pokłóconą, z jednej strony pełną podejrzeń, a z drugiej pełną otwartych serc i miłości do drugiego człowieka. Od dwudziestu lat, cała moskiewsko-berlińska agentura rozprowadza nas jak chce, wiedząc właściwie o nas tylko jedno. Że z nami nie ma w ogóle problemu. Że my jesteśmy tak bardzo spragnieni prawdy, sprawiedliwości i Boga, że wystarczy rzucić nam parę wytartych sloganów i wszystko pójdzie jak po maśle. Czasem oczywiście trzeba się trochę wysilić, ale na ogół wystarcza najpierw zacząć od zwykłego „Z Bogiem, przyjacielu”, a do tego dodać polityczną analizę w rodzaju: „Jaruzelski to kanalia” i będzie spokój. Mamy kolejną duszę. Możemy się już zacząć liczyć.
 
      Czemu ja jestem taki okrutny i nieprzyjemny? Skąd ja wiem, że mam rację? Czemu obrażam dobrych ludzi? Oczywiście, biorę pod uwagę, że się mogę mylić, ale do tego bym to przyznał, ktoś mi to musi najpierw wykazać. Póki co jednak, ja tylko widzę, co się wyprawia. Przychodzi taki Artur Zawisza – człowiek, który powinien być przede wszystkim już w pierwszej chwili kopnięty w dupę i wyrzucony za drzwi, za to czym się okazał i co, wcale przecież nie w ukryciu, przez parę dobrych lat, wyprawiał – i nawet nie próbuje się jakoś szczególnie napinać, tylko coś nam pieprzy o Zawiszy Czarnym, o sztandarach, o polskiej krwi i o tym, że Ojczyzna coś tam. I to, jak się okazuje, wielu z nas całkowicie wystarczy. Witamy, panie pośle. Jak to dobrze, panie pośle. Powinniśmy być razem, panie pośle. Dziękujemy, że jest pan z nami, panie pośle. A jak ktoś nie daj Boże zapyta go, co on tu w ogóle szuka, to zaraz ktoś przyjdzie i powie, że gości trzeba traktować elegancko. I że każdemu się zdarza pobłądzić.
Ja nie przesadzam. Artur Zawisza w obu swoich wpisach na Nowym Ekranie, nie powiedział jednego zdania, które byłoby czymś ponad najbardziej wyświechtaną narodową, najbardziej zużytą retorykę. Ja wręcz podejrzewam, że on te zdania przepisał z jakiś starych patriotycznych tekstów, niewykluczone że po prostu z Trylogii Sienkiewicza. On nie powiedział, po co przylazł, z kim przylazł, co ma zamiar robić. Zero. Tam nie było nic. On wyłącznie, na najwyższych rejestrach, odstawił jakąś nadętą poezję dla nie wiadomo kogo, a wokół niego zebrał się tłum biednych, zahukanych ludzi, którzy, jak się okazuje, tylko czekali, aż on w końcu przyjdzie i powie coś pięknego. Coś naprawdę pięknego!
 
      Ktoś mi powie, że ja nie powinienem szydzić z dobrych, szczerych ludzi. Tyle że ja z dobrych i szczerych ludzi nie szydzę. Ja się nimi autentycznie martwię. Jeśli kogoś w tym tekście chcę obrazić, to wyłącznie Artura Zawiszę i jemu podobnych. I to nawet nie za to, kim są i co robią, ale za to, że oni się już tak wybezczelnili, że uważają mnie za idiotę. Że oni uznali, że ja – jako Polak, patriota i katolik – jestem tak głupi, że oni nawet nie muszą się starać, żeby mnie wykiwać. Że do mnie wystarczy wpaść między zmianą koła w samochodzie i posiedzeniem w jakiejś radzie nadzorczej, wrzucić mi parę tekstów o tym, że Ojczyna jest skąpana we krwi sztandarów, i ja od tego się pobeczę ze wzruszenia. Jak bardzo Artur Zawisza i jego kumple muszą mną gardzić, jak bardzo oni muszą nienawidzić Polski, żeby najpierw tę Polskę po chamsku wykorzystać, a następnie tym, co im z tego wykorzystania wyszło, próbować mnie nakarmić. Jestem pewien, że oni za to co robią będą się smażyć w piekle. Ale wcześniej, obawiam się, będziemy musieli jeszcze wiele wycierpieć. Choćby słuchając już za parę lat Marii Peszek, jak będzie nam opowiadała o swojej nowej płycie, w całości poświęconej pamięci zmarłego w Smoleńsku Prezydenta.
 
      Na koniec muszę dodać parę słów wyjaśnienia, skąd mi nagle przyszły do głowy te refleksje z Arturem Zawiszą w roli głównej. Otóż po raz pierwszy przypomniałem sobie tamto wydarzenie, kiedy nasz kolega Coryllus odesłał mnie do otwartego listu, jaki Witold Gadowski wysłał do Doroty Masłowskiej, w którym to liście wyraża jej swoją wdzięczność za to, że ona z taką odwagą wystąpiła przeciwko Systemowi. Dziś natomiast zdarzyło się coś jeszcze lepszego. Oto w Salonie24, zupełnie jak gdyby nigdy nic, zaczął ponownie publikować Free Your Mind. I na ten jego come back od razu odpowiednio zareagowała cała kupa jego dawnych wielbicieli, wykładając mu drogę kwiatami, a nad głową wznosząc łuk tryumfalny.
  
      Przypomnijmy może sobie, o co poszło. Otóż swego czasu FYM wstawił w Salonie tekst, który do tego stopnia zaszokował wszystkich jego czytelników, że część uznała, że on zwariował, a druga część, zaczęła podejrzewać, że prawdziwy FYM został uprowadzony przez Służby i kto wie, czy nie zamordowany, natomiast ten co go widzimy, to jakiś prowokator. Nawet do mnie, sądząc, że ja mogę mieć jakieś informacje, dzwonili ludzie z FYM-em zaprzyjaźnieni, i pytali, czy ja nie wiem co mu jest? Ten obłęd stał się w pewnym momencie tak wielki, że w obawie przed dalszą kompromitacją, administracja Salonu24, postanowiła blog FYM-a zamknąć. Sam FYM oczywiście nie dość, że nie pomagał wyjaśnić zagadki, to jeszcze całą tajemniczość tego wszystkiego podkręcał, wypuszczając tu i ówdzie, jakieś mocno niejasne informacje. Kiedy wreszcie już chyba nawet najbardziej zagorzali jego fani doszli do wniosku, że sprawa jest zamknięta i trzeba sobie radzić inaczej – nagle Free Your Mind wraca ze kolejnymi rewelacjami.
 
        Czy może ktoś z tych, których on swego czasu tak fatalnie wystawił do wiatru, powiedział mu, żeby spieprzał? Ależ gdzie tam! Czytam komentarze pod jego dzisiejszą notką, a tam wszyscy skaczą w górę z radości, że on znów jest z nami. I to w jak zawsze znakomitej formie. I ta właśnie reakcja przypomina to, co się parę lat temu działo na blogu Artura Zawiszy. Ów wybuch patriotycznej satysfakcji, że jest nas już naprawdę dużo. Reakcja, która dowodzi, że wśród nas wciąż jest znaczne grono głupców, z którymi każdy w miarę cwany kombinator może zrobić dosłownie wszystko. Czy to będzie jakiś świeżo nawrócony ubek-jezuita, czy Artur Zawisza, czy to wydawca Doroty Masłowskiej, czy to Paweł Kukiz, czy wreszcie pewien ambitny naukowiec z Rzeszowa z małżonką.
 

      Bardzo to wszystko jest przygnębiające. 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka