Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
4195
BLOG

Gadowski - ptak nie do końca niebieski

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 114
         Piszę ten tekst z duszą na ramieniu, ale wygląda na to, że nie mam wyjścia. To znaczy, wyjście mam – mogę go na przykład zwyczajnie nie pisać. Tyle że jeśli tego nie zrobię, do końca dnia będę miał poczucie winy, że coś zaniedbałem. Oczywiście, zawsze sobie mogę powiedzieć, że to co mnie dziś tak dręczy, już jutro będzie ważne znacznie, znacznie mniej, a po kilku dniach mogę równie dobrze o tym zapomnieć. No ale ja ten tekst piszę dziś. Nie jutro i nie za tydzień. Dziś. Bo dziś właśnie ogarnia mnie jasna cholera.
 
        Może najpierw jednak wyjaśnię, skąd ta dusza i to ramię. Otóż przede wszystkim nie mam zupełnie pojęcia, ile razy ja mogę poświęcać swoje refleksje Witoldowi Gadowskiemu, nie narażając się na podejrzenia, że ulegam chorej obsesji, w dodatku obsesji bardzo podejrzanej – no bo czemu akurat Gadowski? Druga rzecz jest znacznie już bardziej serio, bo związana z osobą zmarłego właśnie Przemysława Gintrowskiego i powszechnie przeżywaną w związku z jego śmiercią żałobą, i sposobami, w jaki owa żałoba jest manifestowana. No a to, jak wiemy, temat jest tak delikatny, że nawet jeśli mam szczere przekonanie, że moje intencje są czyste jak złoto, nie ma sposobu, by ktoś – choćby i z równie czystymi intencjami – nie zarzucił mi, że uprawiam najbardziej ordynarne padlinożerstwo.
 
       Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko zapewnić, że naprawdę długo się nad tym, czy mam się znów brać, i to dziś akurat, za Gadowskiego, czy nie, zastanawiałem, a nawet decyzję tę konsultowałem z ludźmi znacznie bardziej rozsądnymi ode mnie, i wychodzi na to, że zostawić tego nie mogę. Choćby dlatego, że jeśli wiosną przyszłego roku ktoś mi powie, że skoro jestem taki mądry, powinienem był interweniować pół roku temu, to ja nie będę miał nic na swoje usprawiedliwienie.
 
      Powiem więc już może, o co chodzi. Otóż wczoraj w Salonie24 Witold Gadowski zamieścił bardzo osobistą notkę na śmierć Gintrowskiego. Możliwe, że powinienem przytoczyć ją tu w całości, ale ponieważ bardzo mi się nie chce ryzykować sytuacji, że znaczną część mojego wpisu zajmie Gadowski, a zrelacjonowanie głównej jej części nie powinno być bardzo trudne, proszę posłuchać. W reakcji na odejście Gintrowskiego, informuje nas mianowicie Gadowski, że on się z Gintrowskim blisko kumplował, a w dodatku od pewnego czasu oni we dwójkę pracowali nad wspólnym projektem, polegającym na tym, że Gadowski napisze dwa wiersze upamiętniające Katastrofę Smoleńska, Gintrowski napisze do tych tekstów muzykę, a wiosną przyszłego roku nastąpi uroczysta premiera obu piosenek. Proszę pamiętać: chodzi o dwie piosenki.
 
      Dalej pisze Gadowski, że on „kilka dni temu” dzwonił do Gintrowskiego przypominając mu o tych melodiach, na co Gintrowski mu powiedział, że na razie jest zbyt słaby, ale się wkrótce ogarnie i siądzie do fortepianu. No i owe kilka dni później zmarł.
 
      I w tej sytuacji informuje nas Gadowski, że wprawdzie ów „wspólny plan” nie wypalił, ale nic nie szkodzi, bo nad tym czego Gintrowski nie skończył, pracuje już „młoda wrocławska kompozytorka” Konstancja Kochaniec, i to co ona stworzy będzie i piękne i z pewnością niosące tę „nutę żalu” po Gintrowskim.
 
      Przepraszam bardzo, ale ja za cholerę ciężką tego, co mi Gadowski opowiada, nie rozumiem. Z tego co czytam, domyślam się, że Gintrowski tej muzyki nawet nie zaczął pisać, bo był chory. Rozumiem, że jeszcze parę dni temu obiecywał Gadowskiemu, że zaraz się pozbiera i siądzie do fortepianu. A więc skoro tak, to ja bym był ciekawy, kiedy Gadowski wynajął tę Konstancję Kochaniec, żeby ona pisała swoje piękne melodie, których Gintrowski napisać nie mógł? W nocy z soboty na niedzielę? Czy to może po tej rozmowie, kiedy Gintrowski był tak bardzo słaby, ale pełen nadziei, Gadowski pomyślał, że zadzwoni od razu do Wrocławia i zapyta tę Kochaniec, czy ona ma luźną chwilę. Tak na wszelki wypadek, a owa Konstancja szybko siadła – też tak na wszelki wypadek – i napisała te dwie kompozycje. W końcu, bez przesady – dwie smoleńskie piosenki to nie kolejna symfonia Pendereckiego. Czy ja coś może sugeruję? Ależ skąd! Co ja tu mogę sugerować? Chcę tylko wiedzieć, kiedy Gadowski zaczął realizować nowy etap swojego smoleńskiego projektu.
 
      Ale to nie wszystko, co mnie w tej sprawie tak bardzo nurtuje. Pisze Gadowski, że on te pieśni z Konstancją Kochaniec skończy i że one już praktycznie są dedykowane Gintrowskiemu. On w sposób jak najbardziej jednoznaczny sugeruje, że wiosną przyszłego roku odbędzie się premiera niedokończonego dzieła Gadowskiego i Gintrowskiego, kiedy to Gadowski będzie opowiadał o tym, jakie on razem z Gintrowskim mieli wspaniałe plany, zanim ich śmierć nie przerwała, a Konstancja Kochaniec będzie skromnie stała z boku i powtarzała, że ona tu tylko wypełnia testament artysty. I jeśli do tego dojdzie, to będziemy mieli do czynienia ze skandalem najwyższej próby. Bo – a wszystko na to wskazuje, że moje obawy są słuszne – trzecia rocznica Katastrofy Smoleńskiej przyniesie premierę dwóch gównianych piosenek napisanych przez dziennikarza telewizyjnego Witolda Gadowskiego z muzyką jakiejś Konstancji Kochaniec z Wrocławia, a wszystko będzie wiezione na trumnie Przemysława Gintrowskiego.
 
       Ktoś się zapyta, skąd ja wiem, że te piosenki będą gówniane. A stąd mianowicie, że one już są gotowe. Obie Gadowski opublikował na blogu i ja już je przeczytałem. I ja wiem, co to jest. I to jest kolejna rzecz, przez którą ją za chwilę eksploduję. Przed sobą mam dwa wiersze, napisane w kwietniu 2012 roku, czytam je i nie dziwi mnie nic. One zostały napisane przez Witolda Gadowskiego i on tej sztuki dokonał w ciągu jednego miesiąca, a kto wie, czy nie jednego wieczora. Wszystko jasne. Miała być jeszcze do nich muzyka – podobno Gintrowskiego – ale Gintrowski najpierw zwlekał, później nie miał siły, aż nagle zmarł. I w tym momencie, główny pomysłodawca projektu najpierw informuje, że to dzieło zostanie skończone przez kompozytorkę Konstancję Kochaniec z Wrocławia, co do tekstów natomiast, to one już są dawno gotowe, i proszę sobie poczytać. Naprawdę fantastyczne. I jakie wzruszające!
 
      Mam nadzieję, że wszyscy mniej więcej wiedzą o co chodzi. Jeśli nie, powtórzę raz jeszcze. Gadowski z Gintrowskim szykowali fantastyczny projekt polegający na dwóch piosenkach, które miały mieć swoją premierę prawdopodobnie w kwietniu 2013 roku. Niestety, ponieważ potencjalny kompozytor umarł, jego dzieło przejęła owa Konstancja z Wrocławia, i wszystko toczy się wedle planu. Tyle tylko, że jakby ktoś chciał wiedzieć, co to takiego, to proszę bardzo – tu mają państwo oba teksty. No i jak? Bomba, nie? Sam je napisałem. A zobaczycie, jaka fajna będzie muzyka. Ciekawe tylko kto je będzie śpiewał? Może ten… no… pisali o nim niedawno w Onecie. On też ma taki chrapliwy głos. Nie wiadomo tylko, czy on jest nasz. Ostateczna decyzję podejmie Gadowski, Konstancja, no i oczywiście… Przemek. I ja wcale nie żartuję.
 
      Zanim zostanę zlinczowany, chciałbym już na sam koniec podeprzeć się czymś z czasów troszkę dawniejszych, no i przede wszystkim ze znacznie wyższego poziomu. Otóż, jak niektórzy wiedzą, był sobie kiedyś zespół Led Zeppelin i mieli oni perkusistę. Niejakiego Bonhama. No i ten Bonham któregoś dnia zapił się na śmierć. W samym szczycie kariery zespołu. Jaka stała przed zespołem alternatywa? No, wiadomo – albo zakończyć działalność, co się zresztą stało, albo ogłosić, że oni właśnie pracowali nad najfastyczniejsza swoją płytą, gdzie główne pole do popisu było dla Bonhama, ale nic nie szkodzi, bo oni już od pewnego czasu mają na oku fantastycznego perkusistę z polskiej grupy o nazwie Kombi, i on ten herytydż poniesie.  A jeśli ktoś chce wiedzieć, co będzie na tej płycie, to na razie tylko teksty. To myśmy je napisali. I one są dedykowane naszemu kumplowi Bonhamowi.
 
       I jeszcze jedna, jeszcze wcześniejsza historia. Był sobie wspaniały zespół The Doors, no i nagle po nagraniu ostatniej – niektórzy mówią, że najlepszej – płyty, ich lider i wokalista nagle zmarł. No i wtedy to, najwidoczniej faktyczny kierownik projektu, Ray Manzarek zdecydował, że oni będą grali dalej, tyle że to już on będzie śpiewał. Bo kiedyś miał okazję spróbować i okazało się, że on świetnie umie udawać ten głos. Powstało największe gówno świata, którego nikt nie kupił, ale wszyscyśmy mieli wielką frajdę, bo wiedzieliśmy, że z tego Manzarka to wyjątkowy skurwysyn, i najgorsze co by się mogło stać, to sukces, który poszedłby na jego konto.
 
       No ale tak to jest. Niektórzy wciąż powtarzają za Marksem, że historia się powtarza w formie swojej karykatury. Tu jednak nie mamy nawet i tego. Jak znam Gadowskiego, to on jest dość dziwny. Ja na przykład pamiętam jesień zeszłego roku, kiedy w Polsce przez parę dobrych miesięcy panowała tragiczna susza i nikt nawet nie umiał sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widział choćby krople deszczu. No i w samym środku tego bez-deszczu, Gadowski zamieścił na blogu tekst o tym, jak on wczoraj szedł sobie przez park, ale ponieważ zapomniał wziąć parasola, to mu się polało na łeb.
 
      Ech tam! Pies z nim tańcował. Pamiętajmy tylko, że kiedy nadejdzie rok 2013, z nim trzecia rocznica Katastrofy Smoleńskiej, a w TVN24 zagoszczą Gadowski z Kochaniec i będą gadać o Gintrowskim, to będzie znaczyło tylko tyle, że przekroczyliśmy kolejny próg, gdzie taki Kukiz to niemal skromny, wiejski ksiądz proboszcz.

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka