Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
3414
BLOG

Matka Kurka bije inne dzieci

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 71
           Pomyślałem sobie, że skoro znamy się jak łyse konie, a w dodatku wciąż od Was coś otrzymuję, pouczę tu troszkę angielskiego. Nie dużo. Tyle akurat, żeby każdy kto zechce miał tę odrobinę satysfakcji, a z drugiej strony nie zanudził się na śmierć. Otóż mamy w języku angielskim trzy bardzo podobnie brzmiące słowa: „sensibility”, „sensitivity” i „sensuality”. Tak się, proszę sobie wyobrazić, składa, że dwa ostatnie, są znaczeniowo – ale i też życiowo – dosyć podobne, w tym sensie, że „sensitivity” oznacza wrażliwość, natomiast „sensuality” – zmysłowość. Jak idzie już o „sensibility”, to mamy do czynienia z rozumem, i to akurat można przetłumaczyć jako rozsądek.
 
      Tyle jak idzie o lekcję, natomiast ja bym chciał teraz opowiedzieć, skąd mi do głowy przyszedł ów dziwny wstęp do dzisiejszych refleksji. Otóż parę dni temu, w komentarzu pod jedną z moich notek w Salonie24, pewien internauta pochwalił mnie, że ja mam jakąś wręcz niezwykłą intuicję, i on to widzi już od dłuższego czasu. Oczywiście, w momencie gdy przeczytałem tę uwagę, pomyślałem sobie, że jest okay, no bo, jak by nie patrzeć, intuicja to dobra rzecz. Z drugiej jednak strony jak sięgnę pamięcią, wciąż słyszę taką oto opinię, że podczas gdy mężczyźni są mądrzy, to kobiety posiadają intuicję, która im świetnie ów brak rozumu rekompensuje. W tej sytuacji, oczywistym jest, że ów niewątpliwy komplement wprawił mnie jednocześnie w pewien stan niepokoju. No bo, jak mówię, intuicja to rzecz jak najbardziej cenna, ale czy przypadkiem nie chodziło o to, że poza tym to ja już jestem zwykłą blondynką? Blondynką z intuicją?
 
      W tej sytuacji, dzisiejsza notka – uczciwie ostrzegam, że będzie dłuższa niż zwykle – zostanie poświęcona intuicji. Otóż, o ile sobie dobrze przypominam, moja intuicja nie zawiodła mnie conajmniej dwukrotnie. Chyba jeszcze w zeszłym roku, na www.toyah.pl  pojawił się pewien komentator i odstawił najbardziej klasyczny trolling, który sprowadzał się do wrzucania całej serii – autentycznie dziesiątek – mocno, z jednej strony szyderczych, a z drugiej dość starannie obudowanych, niemal identycznych w treści komentarzy – robiących wrażenie jakiegoś na dłużej zaplanowanego projektu. I proszę sobie wyobrazić, że ja wykonując pracę nawet nie techniczną, ale zwyczajnie intelektualną, doszedłem do tego, że ów troll to znany trójmiejski kabareciarz Abelard Giza, no i go ujawniłem. Jak to zrobiłem? Do dziś nie bardzo wiem. Po prostu się bardzo skupiłem i moja kobieca wrażliwość mi to podpowiedziała.  Ale ten Giza to w sumie gówno. Ciekawszy znacznie jest ów drugi przypadek. I znacznie wcześniejszy. 
 
      Pierwszy raz, kiedy jeszcze w czasach mojego debiutu w Salonie24, wśród najbardziej eksponowanych przez Administrację blogerów pojawiło się coś o nazwie „MójPiS”, ”JazPiS-u” czy jakoś tak. Blogerka ta – bo to była dziewczyna – przedstawiła się jako związana emocjonalnie z PiS-em studentka, która oczywiście całym swoim sercem popiera PiS, natomiast bardzo by chciała, żeby między Platformą Obywatelską, a Prawem i Sprawiedliwością zapanowała zgoda, no i żeby nie było tej agresji. Ponieważ ona pisała codziennie, a czasem nawet dwa razy dziennie, a te jej teksty znacznie odbiegały od tego, co się zwykle publikowało w Salonie, Administracja na jej punkcie oszalała do tego stopnia, że w pewnym momencie na jej blogu zjawił się sam prezes Janke i pochwalił ją za wrażliwość i koncyliacyjne podejście do polskich spraw. Z drugiej strony, cała salonowa prawica udała się na jej blog, by jej tłumaczyć, że z tą Platformą naprawdę się nie da, bo Tusk jest rudy, a poza tym, to wszystko są ruscy zdrajcy. No a ja zostałem sam z moim jednoznacznym przekonaniem, że to nie jest żadna studentka, tylko jakiś bardzo perfidny prowokator. Pierwsze więc co zrobiłem to, ile razy ona się pojawiała na moim blogu – a pojawiała się regularnie i raz nawet poświęciła mi swoją całą notkę – ją bezlitośnie gnoiłem, a w końcu zbanowałem. W końcu, kiedy już mniej więcej byłem gotowy, napisałem tekst, w którym przedstawiłem swoją bardzo pogłębioną opinię na temat tej niby tak bardzo wrażliwej pisówki, sugerując, że to jest ktoś typu Matka Kurka, który jedynie odstawia jakiś swój chory eksperyment.
 
      No i proszę sobie wyobrazić, że w tym momencie owo wrażliwe dziecko się odsłoniło, przyznało, że faktycznie jest Matką Kurką, że wszystko co tu robiło miało tylko na celu wykazanie, jak to pisowska brać jest pełna nienawiści do wszystkiego, co czyste i szczere, Administracja dostała cholery i to konto usunęła, a sam Matka Kurka znienawidził mnie do tego stopnia, że – jak mi donoszą moi ludzie – to napięcie trzyma go do dziś.
 
      Dlaczego, kiedy czytałem teksty tej niby studentki z PiS-u przyszedł mi do głowy bloger Matka Kurka? Otóż przyszedł mi on do głowy z jednego tylko powodu. Uznałem otóż, że nie ma w polskiej blogosferze nikogo tak zdemoralizowanego, a jednocześnie tak utalentowanego, kto by potrafił zrobić coś na tym poziomie. Bo trzeba nam wiedzieć, że to było naprawdę dobre. Jeśli sam Igor Janke się nie zorientował, a ja go bez problemu odsłoniłem, to tylko dlatego, że on był wystarczająco cwany, a ja z kolei od niego znacznie inteligentniejszy. Albo, jak sugeruje wspomniany na początku komentator, miałem tę swoją intuicję. I jestem pewien, że jeśli wciąż, jeszcze do dziś, Matka Kurka nie może się powstrzymać, by mi od czasu do czasu na swoim blogu dokuczyć, to właśnie przez to, że on nie może przeżyć, że wówczas zrobiłem z niego durnia.
 
      Ktoś się zapyta, co mi strzeliło do głowy, by pisać o Matce Kurce? Otóż ja nie będę ukrywał, że ja do niego mam swego rodzaju szacunek. On mnie fizycznie nie znosi, natomiast ja uważam go za jednego z bardziej – a może i najbardziej – zdolnych blogerów. Kiedyś poświęciłem mu tamten obnażający jego prowokację tekst, a już w tym roku, króciutko – i moim zdaniem bardziej elegancko, niż on na to zasługuje – wspomniałem o nim w swoim „Elementarzu”. W dodatku, mam wrażenie, że on jest zdecydowanie pierwszym blogerem, jakiego miałem okazję czytać. W czasach kiedy jeszcze o blogowaniu mi się nie śniło, i czasem tylko zaglądałem na onet.pl wciąż trafiałem na jego komentarze, zawsze bardzo długie i zawsze świetnie napisane, i zawsze bardzo agresywnie anty-pisowskie. Bardzo. Tak bardzo, że go zwyczajnie zapamiętałem. Później kilka razy słyszałem, że Matka Kurka otrzymał jaką kolejną nagrodę dla blogera roku, czy to od „Polityki”, czy od jakiejś innej grupy medialnej – i powiem uczciwie, że mnie to nie dziwiło. Bo on jest zwyczajnie z nich wszystkich najlepszy.
 
      I oto, okazuje się Matka Kurka niepostrzeżenie stał się „nasz”. Już jakiś czas temu ktoś mi zwrócił uwagę na jakiś jego tekst, podobno bardzo ostro antysystemowy. Trochę się oczywiście nim zainteresowałem, ale ogólnie rzecz biorąc, sprawę zlekceważyłem. W końcu, co mnie może obchodzić, co kombinuje taki Matka Kurka? Wczoraj natomiast ktoś gdzieś wkleił link do jakiegoś bardziej już świeżego tekstu Kurki, i mam wrażenie, że on jest dziś autorem jakiegoś zupełnie nowego projektu, którego pochodzenia i sensu nie jestem w stanie rozpoznać, a który jednocześnie jednak wygląda na coś tak poważnego, że przy nim ta zabawa w studentkę-pisówkę robi wrażenie dziecięcej psoty. Otóż Matka Kurka na swoim blogu – zaznaczmy, że blogu, którego popularność prawdopodobnie znacznie przewyższa to, czym my się tu szczycimy – zamieszcza teksty, które w znacznej większości ocierają się o prawo, a wszystkie są jednoznacznie skierowane przeciwko reżimowi. Tekst, który stał się faktycznym powodem, dla którego ja sobie o Matce Kurce wczoraj przypomniałem, nosi tytuł: „Polską rządzą dwa ruskie cwele: Tusk i Komorowski”, w nim jego autor z niezwykłą swadą opisuje sposoby gwałcenia jednego i drugiego szczotką do mycia kibli,  natomiast z kolejnego już tekstu wynika, że on za to co o tych dwóch napisał, może pójść siedzieć. I teraz rzecz jest w tym, że Kurka się w ogóle niczego nie boi, trzyma fantastyczny fason, a wręcz robi wrażenie, jakby to co go właśnie spotkało, bardzo mu pasowało.
 
      Mam nadzieję, że jestem dobrze rozumiany.  Mamy tego Kurkę – dotychczas bardzo poważnego przedstawiciela reżimu w blogosferze – człowieka, który jak nikt inny z nich zasłużył się dla zniszczenia polskiego życia politycznego i społecznego, który nie dość, że nagle – bez słowa wyjaśnienia – tworzy kompletnie nową narrację, to owa narracja jest tak brutalna, że w sposób oczywisty balansująca poza prawem. Narrację, która w każdym innym miejscu spotkałaby się z natychmiastową reakcją Systemu, sprowadzająca się przede wszystkim do usunięcia tych tekstów z przestrzeni publicznej, następnie finansowym i zawodowym unicestwieniem człowieka, który stoi za tym nickiem, i wreszcie najprawdopodobniej zniszczeniem go w sądzie. Tymczasem oto właśnie na swoim blogu publikuje on kolejny tekst, w którym informuje, że za parę dni rusza jego pierwsza rozprawa, a on już pęka ze śmiechu.
 
      Ktoś bardzo naiwny zastanawia się zapewne, kim jest ten Kurka? Otóż moim zdaniem, to, kim on jest, pozostaje kompletnie bez znaczenia. Dla mnie on może być zwykłym, przyznaję, że bardzo literacko zdolnym blogerem, który w swoim chorym umyśle uznał za stosowne odstawić prowokację pod tytułem: „Nienawidzę Tuska i Komorowskiego” i w ten sposób sprawdzić, czy Jaroslaw Kaczyński wynajmie go jako swojego doradcę. Nie mam natomiast najmniejszych wątpliwości co do tego, że ci wszyscy, którzy mają prawo decydować o jego losie, świetnie zdają sobie sprawę z tego, że on się tylko tak bawi. Kosztem jakichś niedorobionych polskich patriotów. I mu na to życzliwie pozwalają. Jak będzie z tą sprawą o „cweli”? Zobaczymy. Natomiast ja już wiem, że gdyby ten cały Kurka był czysty, to by przynajmniej troszeczkę się bał. A gdyby był nieco bardziej inteligentny, to by nie pokazywał, jaki to z niego kozak.
 
       A więc znów wraca pytanie, po co ja piszę dziś o tym Kurce? Właśnie po to. Żeby wszystkim „naszym”, którzy nagle uznali, że złapali Pana Boga za palec u nogi, puknęli się w czoło i zdali sobie sprawę, że oni nas robią zwyczajnie w dupę. Bezlitośnie i bez skrupułów. A jeśli tych, którzy to zrozumieją będzie już wystarczająco dużo – oni stracą swoją jedyną broń. I wtedy będziemy ich mogli zwyczajnie popchnąć, a oni się rozsypią jak śmierdzące próchno. I na tym, jak idzie o nich, wszystko się skończy. Ku chwale Ojczyzny!
 
 
 Przy okazji informuję, że książki moje i Gabriela Maciejewskiego można kupować i zamawiać w następujących punktach:
 
Księgarnia Wojskowa, Tuwima 34, Łódź
Księgarnia przy ul. 3 maja Lublin
Tarabuk – Browarna 6 w Warszawie
Ukryte Miasto – Noakowskiego 16 w Warszawie
W sklepie FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie
U Karmelitów w Poznaniu, Działowa 25
W księgarni Gazety Polskiej w Ostrowie Wielkopolskim
W księgarni Biały Kruk w Kartuzach
W księgarni „Wolne Słowo” w Katowicach przy ul. 3 maja.
W księgarniach internetowych Multibook i „Książki przy herbacie” oraz w księgarni „Sanctus” w Wałbrzychu.
 
I oczywiście na stronach www.toyah.pl  i www.coryllus.pl  

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka