Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
2061
BLOG

O tym jak stracić zmysły, i żyć

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 20
           W swoim wczorajszym tekście zamieszczonym w Salonie24 wspomniałem o  tekście Michała Karnowskiego o Lechu Wałęsie i utraconej przez niego szansie budowania polskiej historii na skale, a nie na piasku. Ponieważ cały mój tekst nie dotyczył ani Wałęsy, ani tym bardziej Karnowskiego, o tym dziwnym wystąpieniu zaledwie wspomniałem, jednak zrobiłem to nie ot tak sobie, ale po to, by wskazać na problem moim zdaniem bardzo już poważny. Mam tu na myśli fałszowanie naszej historii przez prawicowe media, tym razem nie przez proste kłamstwa, czy ukrywanie prawdy, ale przez trywializowanie jej i opisywanie jako serii ludzkich dramatów i pomyłek. Tak jakby losy Polski zależały wyłącznie od tego, kto zostanie wyznaczony do ich reprezentowania.  
         Wydaje mi się zresztą, że ten typ podejścia do sprawy, jest z punktu widzenia osób go prezentujących jak najbardziej logiczny i zrozumiały. To oni w końcu już od lat głoszą ową przedziwna filozofię, wedle której wystarczy, by odpowiedzialność za kraj przekazać w ręce tak zwanych „naszych”, a oni już o wszystko odpowiednio się zatroszczą. Wedle proponowanej perspektywy, jedyny problem z Wałęsą był taki, że myśmy wszyscy sądzili, że on jest „nasz”, a tymczasem okazało się, że to Bolek. A więc, konsekwentnie, gdyby w tamtym roku 1990 zamiast Wałęsy prezydentem został, dajmy na to, Jan Olszewski, dziś Polska byłaby krajem wolnym od władzy Systemu. Albo jeszcze inaczej – gdyby wówczas Lech Wałęsa nie okazał się tchórzem bez serca, ale prawdziwym mężem stanu, dziś nie mielibyśmy ani Komorowskiego ani Tuska, tylko Jarosława Kaczyńskiego, jako premiera, a kto wie, czy i Lech Kaczyński wciąż by nie żył. Niestety, Wałęsa okazał się szmatą, w dodatku nie „naszą”, i mamy to co mamy.
        Uważam, że w ten właśnie sposób budowana jest dziś nasza polityczna i historyczna świadomość. Ten był głupi, tamten leniwy, ktoś inny zawistny, ktoś jeszcze okazał się zdrajcą, i wszystko się przez to tak fatalnie potoczyło. W tytule do swojego tekstu pisze Karnowski: „Wiele spraw potoczyłoby się inaczej, gdyby Lech Wałęsa po 1990 r. nie zdradził ludzi ‘Solidarności’”. A celem takiego postawienia sprawy, jak sadzę, jest wywołanie w czytelników takiej oto reakcji: No tak, następnym razem powinniśmy wybrać kogoś bardziej zaufanego. Najlepiej kogoś, kto swoje obietnice da nam na piśmie, w którymś z prawicowych tygodników. I wtedy dopiero wszystkim pokażemy, jaka ta Polska piękna.
        Do czego zmierzam? Otóż chodzi mi o to, że zacytowane wyżej zdanie z Karnowskiego robi wrażenie tak beznadziejnie bezmyślnego, że zaczynam podejrzewać jego autora o to, że on to robi specjalnie. Nie mogę uwierzyć, że on naprawdę uważa, że cały nasz dzisiejszy problem polega na tym, że swego czasu Wałęsa wyrzucił Kaczyńskich, natomiast zatrzymał Wachowskiego. Że wtedy, w roku 1991, Wałęsa miał stanąć przed Narodem, powiedzieć: „Tak, przyznaję, kiedyś współpracowałem, brałem od esbeków pieniądze, ale dziś już jestem z wami”, wziąć za łeb Urbana Kiszczaka i Jaruzelskiego, a my byśmy mu wszystko wybaczyli i Polska spłynęłaby miodem i mlekiem. Teraz to ja już chyba będę musiał poczekać aż Karnowski napisze, że straszna szkoda z tym Smoleńskiem, że może trzeba było bardziej uważać, no i przede wszystkim w BOR-ze mieć swoich ludzi.
        Otóż rzecz polega przede wszystkim na tym, że gdyby Wałęsa nie był tym kim jest, wcześniej nie byłby przewodniczącym związku, nie dostałby tego Nobla i oczywiście nie zostałby prezydentem. A więc w ogóle nie ma o czym gadać. To po pierwsze. Natomiast gdyby jakimś cudem on się okazał tym kim chcieliśmy by był, wówczas System zrobiłby wszystko co trzeba, by on tym kimś być przestał. Gdyby jednak Wałęsa, wbrew wysiłkom służb i wynajętych przez nie mediów, tak jak to się stało 15 lat później w przypadku Lecha Kaczyńskiego, został tym prezydentem i postanowił ten czas wykorzystać skutecznie dla dobra Narodu, zostałby otruty, zastrzelony, albo zwyczajnie wysadzony w powietrze podczas jednego z lotów swoim prezydenckim samolotem. A my do dziś byśmy się kłócili o to, czy to co się stało to był wypadek, czy zbrodnia.
        W drugim Ojcu Chrzestnym pojawia się postać jakiegoś senatora, czy kongresmena, który zamiast zachować lojalność w stosunku do Rodziny, zaczyna stawiać głupie i bezczelne żądania. W związku z tym, któregoś dnia spotyka go taka przykrość, że budzi się nagle w jakimś ekskluzywnym burdelu, w łóżku jakiejś ekskluzywnej prostytutki, która leży obok niego, tyle że cała we krwi. I zanim zdoła się pozbierać z tego szoku, pojawia się przedstawiciel Rodziny i mu mówi, żeby się niczego nie bał, bo przyjaciele go nie opuszczą. Bo przyjaciele są wierni i zdeterminowani, by tej wierności dotrzymać.
       Czy ja sugeruję, że Lecha Wałęsę spotkała podobna przykrość? Ależ skąd. Ja zakładam, że Lech Wałęsa to w gruncie rzeczy dobry, porządny człowiek, może skażony paroma drobnymi grzechami, ale ani trochę bardziej niż którykolwiek z nas. Nie jestem nawet pewien, czy on kiedyś, jeszcze w latach 70, czy 80. był tak durny, jak jest teraz. Myślę, że jemu się to mogło stać dopiero w późniejszych czasach. Kto wie, czy nie w ostatnich dopiero. Mamy w domu dokumentalny film Micheala Palina o Polsce, nakręcony chyba jeszcze w czarnym okresie władzy PiS-u, i tam Palin przez parę minut rozmawia z Wałęsa. Możliwe, że BBC nakręciło dziesięć godzin tych rozmów, i te dwie , czy trzy minuty to wszystko, co się udało z tego wyciąć, ale przede wszystkim to są naprawdę minuty dla Wałęsy bardzo korzystne. Podczas tej rozmowy Wałęsa jest naprawdę świetny. A poza tym, z tego co widzę obecnie, podejrzewam, że dziś nawet tego by się nie udało dokonać. Moim zdaniem, proces dorzynania Wałęsy trwa nieprzerwanie od roku 1990, a na jego początku musiało stać coś znacznie bardziej nieprzyjemnego, niż jego strach przed ujawnieniem tego, co mu się tam przydarzyło, gdy był jeszcze skromnym robotnikiem. Jak mówię, nie wiem, co to było, ale jestem niemal pewien, że to właśnie wtedy on poznał prawdziwych, oddanych i zdeterminowanych przyjaciół. I jeśli zwariował, to właśnie przez nich.
       Lech Kaczyński nie zwariował. I dlatego zginął. I uważam, że to jest informacja, jaką należy przekazywać młodej Polsce, zwłaszcza gdy się za taką dumą aspiruje, by do niej właśnie adresować swój przekaz. Że Lech Wałęsa żyje, bo zgodził się oszaleć, natomiast Lech Kaczyński spoczywa obok swojej żony na Wawelu, bo odmówił uczynienia im tej jednej przysługi. Stracić rozum. O tym trzeba mówić, a nie zastanawiać się, czemu Lech Wałęsa postawił na Wachowskiego. Bo to jest klucz do zrozumienia tego, o co się toczy gra.
 
Przypominam, że oto ukazała się moja nowa książka. Na razie do nabycia wyłącznie w księgarni Coryllusa, ale za to po promocyjnej cenie, a jak ktoś ma ochotę, to w jeszcze korzystniejszym pakiecie.
 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka