Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
3756
BLOG

Czy Igor Janke pójdzie do piekła?

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 93
      Głowy nie dam, bo trochę czasu jednak już upłynęło, ale mam wrażenie, że na imię miał Gniewomir, natomiast na nazwisko – Święchowski, i kiedy zaczynałem prowadzić swój blog w Salonie24, był tu jednym z administratorów. Nie wiem, ilu ich było w sumie, i poza Święchowskim i moim po pewnym czasie też kolegą, Krzysztofem Wołodźko, nie znałem nawet ich nazwisk. Wołodźkę znałem, bo pięknie pisał, no i, jak już wspomniałem, z czasem polubiliśmy się, natomiast Święchowski rzucał się w oczy, bo był kimś, kogo dziś, jak idzie o poglądy i intelekt, przypominać może chyba tylko – również dziś administrator Salonu – Łukasz Mróz.
      Prowadziłem ten swój blog z podobną jak dziś intensywnością, na mniej więcej tym samym poziomie, z tą tylko może różnicą, że moja pozycja była przez tamtą administrację znacznie życzliwiej uznawana, a więc zamieszczane przez mnie teksty były niemal bez wyjątku publikowane na samej górze strony głównej, i to niezależnie od tego, czy nad interesem czuwał Wołodźko, Święchowski, czy któryś z nieznanych mi pozostałych.
      Ostatecznie na Salon się obraziłem i poszedłem na swoje. Co było przyczyną tego gestu? Otóż proszę sobie wyobrazić, że w pewnym momencie, dosłownie z dnia na dzień, pojawił się bloger, którego nicka dziś już nie pamiętam, i zaczął z niezwykłą intensywnością publikować teksty na zarówno profesjonalnym, jak i ideologicznym poziomie dzisiejszego… ja wiem? Entefuhrera? Pojawił się ów kosmita i w jednej chwili zajął pierwszą pozycję na pudle. O ile wcześniej moje teksty były publikowane raz tu raz tam, czasem wręcz na najwyższym miejscu, wraz z pojawieniem się tego kogoś, ja spadłem na w najlepszym wypadku drugą pozycję, co sprawiło, że praktycznie przez cały czas kolejność postów na stronie głównej była taka: 1. Kosmita; 2. Toyah.
     Co mi się w tym nie podobało? Wbrew pozorom wcale nie to, że straciłem swoje bardzo przyjemne miejsce, bo tym bym się nie przejął aż tak bardzo, ale to, że ja ją straciłem na rzecz takiego gówna, i że ją straciłem na stałe. Po prostu, ile razy on coś napisał, dostawał jedynkę, a ja dwójkę, ewentualnie coś niższego. On miał jedynkę zawsze. Na jedynce zawsze było to coś. Ponieważ były to jeszcze czasy, kiedy Igor Janke był dla kogoś, komu zależało, stosunkowo łatwo dostępny, napisałem do niego maila i zapytałem, co się dzieje, na co on mi odpisał, tak jak to on grzecznie bardzo, że oczywiście im bardzo zależy, że oczywiście pełen szacunek, natomiast muszę się pogodzić z tym, że nie tylko ja jestem dobry. No więc się obraziłem.
       Powtórzę to raz jeszcze. Nie chodziło o to, że to nie byłem ja, ale o to, że to był on. Bloger, po którym dziś ślad nawet nie pozostał, a ja nawet nie pamiętam, jak on się podpisywał. To było trochę tak, jakby dziś regularnie na samej górze pudła lądował bloger Pantryota. Nie Stary, nie Rudecka, nie AlexDisease, nie Sowiniec, nawet nie Z Mordoru – ale właśnie Pantryjota. Ja bym się pytał Jankego, o co mu chodzi, a Janke by mi mówił, ze Pantryjota jest świetny. No więc sobie poszedłem.
      Tak to właśnie było wtedy i trochę jeszcze wcześniej, a mimo to tamten czas wspominam bardzo dobrze. Przede wszystkim, w tamtych dniach Salon24 był autentycznie ruchliwym miejscem. Tam się coś nieustannie działo i w tym ruchu udział brali wszyscy, od lewa do prawa. Oczywiście była już wtedy Rudecka, był Krysztopa, jeszcze jako pierwszej klasy leming, byli jacyś gangsterzy typu Zbiggi czy Miki, był oczywiście Azrael i Galopujący Major, byli wreszcie ci administratorzy, z którymi można było dostać cholery, ale, jak mówię, tam było życie. Pamiętam, że równo o 7 rano pojawiała się cała kupa nowych tekstów, które godzina za godziną były wypierane przez nowe, i tak to się wszystko kotłowało aż do 23, a czasem jeszcze dłużej. Pamiętam, że zawsze się zastanawiałem, jak oni to robią, że cały dzień, świątek czy piątek, siedzą przy tych komputerach i mają na wszystko oko. Pytałem nawet o to Wołodźkę, ale on był zawsze bardzo dyskretny i trudno było od niego cokolwiek wyciągnąć. A ja w tym wszystkim spędzałem dzień za dniem, i myślałem sobie, że ten Salon kiedyś zwyczajnie wyprze ów tak zwany mainstream. I że to będzie naprawdę wielki sukces Igora Janke.
      Dziś po tamtym Salonie nie zostało nawet wspomnienie. Przede wszystkim to miejsce jest w sposób modelowy nieżywe. Oczywiście, w dalszym ciągu ludzie piszą te swoje teksty, natomiast mam wrażenie, że administratorzy zajmują się wszystkim, byle nie tym, do czego zostali wyznaczeni. Około 8 każdego przedpołudnia wrzucają parę (dosłownie parę) tekstów, później kolejne parę sztuk około południa może coś jeszcze wpadnie około 16, i często na tym koniec. Przyglądałem się trochę, jak to działa wczoraj, i było dokładnie tak, jak to opisuję. Ile razy wchodziłem na Salon, tam wciąż wisiały teksty zamieszczone przed południem. Maud1 napisała coś o 8.32 i to stało bez ruchu niemal w tym samym miejscu późnym wieczorem, o 10.45 swój tekst wstawił Gabriel, o 23.00 on tam tkwił, jakby nic się nie zmieniło. Jakiś Daniel Kaszubowski z samego rana napisał o elastycznym czasie pracy – ten tekst zdobi główną stronę nawet w tej chwili, kiedy pisze te słowa. Od popołudnia do końca dnia główna strona Salonu nie zmieniłaby się ani o jotę, gdyby nie to, że o 19.33 i 19.35 coś co się nazywa OSW nie zamieścił dwóch tekstów, a administracja, z nieznanych mi powodów, nie poczuła się w obowiązku, by oba te teksty wcisnąć w to, co tam już było.
      Tam jeszcze dziś, kiedy ja pisze ten tekst, sterczą jak jakiś mało śmieszny żart, dwa teksty na ten sam temat, a więc że pracownia Homo Homini przeprowadziła kolejny sondaż i z niego wyszło, że w przyszłych wyborach do Sejmu dostanie się Solidarna Polska. Jeden z tych tekstów, to tabelka plus jedno zdanie, natomiast drugi to kompletnie kretyńska, nikomu niepotrzebna i nic nie znacząca analiza. Jest już prawie 13.00 7 lutego, a na głównej stronie większość tekstów to coś co tam się pojawiło jeszcze wczoraj.
     Ktoś się mnie zapyta, co mnie to obchodzi? Czemu ja się tak przejmuje tym, co się dzieje w Salonie24? Otóż moim zdaniem upadek Salonu oznacza upadek tak zwanej blogosfery. W dodatku upadek zamierzony i zaplanowany. Mam bardzo mocne przekonanie, że kiedy te blogi się pojawiły w przestrzeni publicznej, nadzieja była taka, że w ten sposób powstanie coś na kształt dziennikarstwa obywatelskiego, które skutecznie uzupełni to, co się dzieje na poziomie profesjonalnym, a w przyszłości być może nawet uzyska taką pozycję, że stanie się owego zawodowego dziennikarstwa równorzędnym i szanowanym partnerem. A Igor Janke robił wrażenie kogoś, kto w historii polskich mediów zapisze się, jako wybitny twórca tego nowego porządku.
      Właśnie o Igorze Janke tu przede wszystkim myślę. To że jemu udało się stworzyć coś takiego jak Salon24, to rzecz wręcz nieprawdopodobna. Uruchomił ten portal, udało mu się do niego przyciągnąć tłumy bardzo oddanych autorów, w tym całą grupę dziennikarzy zawodowych oraz polityków, doprowadził do tego, że o blogach, i to często właśnie w kontekście Salonu24, zaczęto mówić publicznie. Mało tego. Zorganizował Janke te jesienne urodziny swojego Salonu, na których pojawiali się wybitni politycy i dziennikarze. W tym sam Jarosław Kaczyński, który przecież nigdy nie był taki chętny, by gdziekolwiek bywać. Po pewnym czasie to tu właśnie ten sam Kaczyński zarejestrował swój blog. To Salonowi właśnie, jako jedynemu polskiemu medium, udzielił wywiadu Barak Obama.
      Igor Janke, czy to przez jakiś niezwykły talent, czy też jeszcze bardziej niezwykły łut szczęścia, uruchomił projekt, który, jak mówię, miał szanse doprowadzić do takiego sukcesu, że dałoby to mu miejsce w historii polskich mediów, a kto wie, czy nie mógłby w ten sposób stworzyć silny projekt już ściśle polityczny. Wygląda na to, że on tę szansę zwyczajnie zmarnował. Zarobił na tym Salonie jakiś grosz, kupił sobie ten dom w Konstancinie i uznał, że wystarczy. Jednym słowem wziął ten swój talent i jak ostatni kretyn go zakopał. Patrzę na ten dzisiejszy Salon i widzę idealną manifestację porażki, która nie jest wynikiem jakiegoś niesprzyjającego zestawu okoliczności, czy wpływu wrogich interesów, ale zwykłej gnuśności. Oczywiście, jak już zaznaczyłem wcześniej, to może być część jakiegoś planu, planu, który ma nie dopuścić do tego, by zawodowe dziennikarstwo, a wraz z nim System, doznały jakiegokolwiek uszczerbku. Rzecz w tym, że Janke najwidoczniej nawet nie walczył. Nawet nie pisnął. Wziął ten dom i postanowił, że w redakcji Rzeczpospolitej też jest fajnie. To jest straszny grzech.
      Wczoraj właśnie dostałem informację, że bloger Pantryjota, prawdopodobnie w reakcji na moje przechwałki, że ja potrafię napisać dowolny tekst na dowolną liczbę słów, i każdy z nich będzie równie wybitny, postanowił pokazać, że on też potrafi robić różne cuda, i napisał tekst, w którym niemal każde słowo rozpoczyna się od litery „p”. Zajrzałem, przeczytałem i ujrzałem idealny bełkot Tyle wszystkiego, że ów  słowotok tworzy względną gramatyczną całość. Kiedy Pantryjota nadymał się z satysfakcji, na jego blogu zaczęli się pojawiać kolejni komentatorzy i pisać komentarze również złożone z wyrazów na literę ”p”; cały szereg przeróżnych tekstów, tyle że od tekstu Pantryjoty znacznie lepszych, niekiedy wręcz bardzo dobrych i zabawnych. Któraś z internautek, prawdopodobnie już tylko po to, by Pantryjotę dobić, napisała wedle tej samej metody, rymowany wiersz. Z tego co widzę, na to by swój tekst skończyć, Pantryjota potrzebował dwóch dni, wspomniani komentatorzy pisali i wklejali swoje teksty w ciągu paru minut.
     Na to pojawił się bloger Sowiniec i zaczął wstawiać swoje „bingo”. Przeczytał tekst Pantryjoty – krzyknął „bingo”. Przeczytał kolejny – kolejne „bingo”; kolejny – „Jeszcze raz bingo”; jeszcze jeden „znów bingo”. W pewnym momencie ten bałwan dostał takiej fiksacji, że już tylko biegał od komentarza do komentarza, i krzyczał „bingo”. Wreszcie zachciało mu się spać, tyle że uznając chyba, że i na niego pora, postanowił, że on chyba też napisze coś w taki sposób… i napisał. Proszę popatrzeć.
Przyjemnego pokładania pościelowego po północy”.
      A ja sobie myślę, że to jest właśnie to. To „bingo” i ten popis kunsztu słowotwórczego w wykonaniu Sowińca. To jest to, co pozostało nam po Gniewomirze Święchowskim. Tyle że ja znów wracam myślą do Igora Janke. Im, czyli Pantryjocie i Sowińcowi nic się już gorszego, niż to co ich dotychczas spotkało, zdarzyć nie może. Natomiast Janke… z nim jest sprawa niełatwa. Wygląda na to, że za to, jak on to wszystko skończył, sprawiedliwości nie uniknie.

    

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka