Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
2102
BLOG

Media odzyskane, Bul załatwiony, a my na Bal Niepokornych!

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 47

           Jakiś czas temu, mój kolega Coryllus, w ramach swojej stałej walki ze znanym nam dość chyba dobrze procederem zatruwania publicznych emocji sprawami  praktycznie bez znaczenia, ale o aurze na tyle sensacyjnej, że osoby mało wymagające nie potrzebują doprawdy nic więcej, żeby się dowartościować, omówił zawartość jednego z ostatnich numerów tygodnika „Do Rzeczy”.  Ktoś powie, że w sytuacji, gdy wokół tyle naprawdę znakomitych przykładów owego procederu, zaczynając od telewizyjnych programów typu „Rozmowy w toku”, przez dyskutowanie kolejnego wystąpienia pewnego brytyjskiego satanisty Dawkinsa, który wyraził opinię, że życie przeciętnej ,świni jest bardziej święte, niż przeciętnego płodu, a kończąc na przybierającym już rozmiary karykatury publicznym eksploatowaniem wizerunku posła Anny Grodzkiej, że akurat tygodnikowi Lisickiego moglibyśmy dać spokój; nawet jeśli tam ni stąd ni z owąd pojawiła się, wydawałoby się wyeksplowatowana medialnie już do końca, tematyka gwałtów, jakie gdzieś w Afryce bandy zdziczałych żołnierzy dokonują regularnie na kobietach z podbitych terenów, i to jest wszystko och tak baaardzo ekscytujące.

      Otóż nie. Uważam, że szczególnie właśnie w stosunku do tak zwanych „naszych” nie powinniśmy wykazywać najmniejszej litości.  Jeśli telewizja TVN24 wysyła nad Katowice swój fantastyczny helikopter, by z umieszczonej na nim kamery pokazać, jak do budynku miejscowego sądu wprowadzana jest kobieta powszechnie znana, jako „mama Madzi”, to ja na to mogę machnąć ręką. Jeśli jednak nasz drugi główny prawicowy tygodnik „W Sieci” publikuje wielkie, kolorowe zdjęcie Jerzego Urbana w pozie, która budzi wyłącznie obrzydzenie, a wszystko to pod pozorem zatroskania o nasze sprawy publiczne – to nie ma takich słów, które moglibyśmy uznać za zbyt drastyczne.
       Jeśli pisarz Pilch, czy Kuczok, publikują swoją kolejną powieść, w której możemy sobie poczytać o damsko-męskich przypadkach będących udziałem stworzonych doraźnie i na doraźne potrzeby bohaterów – cóż nas to może obchodzić? Jeśli natomiast nową powieść pisze „nasz” dziennikarz Wildstein, Ziemkiewicz, czy Gadowski i jedyne co wraz z nią dostajemy, to realistyczny jak jasna cholera opis wypływającego mózgu – to, przepraszam bardzo, ale czemu ja mam siedzieć cicho?  
      Rzecz bowiem w tym, że, jak idzie o owo epatowanie „mięsem” pod każdą postacią, to z czym mamy do czynienia, stanowi plagę o charakterze powszechnym i absolutnie demokratycznym, a już co do samej oferty, tworzy wachlarz o wszystkich kolorach tęczy. Głupio naprawdę to mówić, ale tam już nie ma nic więcej. Tylko te gwałty, ten Urban i – dla bardziej wymagającej publiczności – pomalowany w biało-czerwone bojowe barwy Paweł Kukiz.
      A co, ktoś zapyta, jeśli się okaże, że publiczność stała się nagle tak wymagająca, że nawet Kukiz nie wystarczy? No wtedy, trzeba odpowiednich emocji poszukać w przestrzeni bardziej wirtualnej, a więc w przestrzeni, która oryginalnie określa się, jako „realnej do pewnego stopnia”, i normalnie kłamać.  Otóż w jednym z ostatnich numerów wspomnianego wyżej tygodnika „W Sieci”, Ryszard Makowski, stały felietonista pisma, postanowił przedstawić nam bardzo dramatyczny list, jaki rzekomo otrzymał od jednego z posłów Platformy Obywatelskiej. Otóż chodzi o to, że ów poseł jest na skraju nerwowego załamania, bo z jednej strony on już nie jest w stanie żyć w tym kłamstwie, a z drugiej interesy, w jakie się, będąc u władzy, zaangażował, nie pozwalają mu się wycofać. Te wszystkie kredyty, zobowiązania towarzyskie i rodzinne, biznesy – to wszystko sprawia, że on jest niewolnikiem Systemu. Oto fragment tego kuriozalnego przedstawienia:
      „Nie potrafię: kredyty, studia syna, wyjazdy żony, jestem dumą rodzinnego miasteczka. A co z moimi kumplami, których z trudem wkręciłem na fajne stołki? Od razu by ich posunęli. Dużo osób by ucierpiało. Męczę się i gryzę, ale co ja mogę? Najwyżej napisać do pana”.
       Wspomniany felieton ozdobiony jest zdjęciem tego Makowskiego i adnotacją, że Makowski to dziennikarz i satyryk. Powiem więc szczerze, że w pierwszej chwili pomyślałem sobie, że ten tekst to jest żart. Taka satyra na Platformę Obywatelską. Jednak po pewnym zastanowieniu, uznałem, że nie, że to musi albo na poważnie, albo ja już zupełnie straciłem orientację na tym szczególnym terenie. Oglądam ten tekst pod kątem, do góry nogami, z dołu, z góry, pod światło, i wszystko wskazuje na to, że tym razem satyryk Makowski postanowił nam pokazać swoją poważną twarz. Oto pierwszy z posłów Platformy Obywatelskiej nie wytrzymał i postanowił ze swoim dramatem uderzyć tam, gdzie miał najbliżej, a więc do Ryszarda Makowskiego – dziennikarza i satyryka, felietonisty czołowego prawicowego tygodnika.
       A my? Co my? No my powinniśmy być Makowskiemu wdzięczni, że nas trzyma na bieżąco. Że nas informuje, no i że nas pociesza. No bo skoro do niego już piszą posłowie Platformy Obywatelskiej, aby się skarżyć na tę duchotę, to tam musi się dziać faktycznie źle. Jest jednak pewien problem. Otóż, choć, jak już napisałem, wydaje mi się, ze Makowski nie robi sobie jaj, i przedstawia nam ten niby list, wierząc głęboko, że my się na niego damy nabrać, jednak pojawia się tam, już pod sam koniec pewien szczegół, który daje mi mocno do myślenia. Otóż ów niby poseł najpierw prosi, aby Makowski nie ujawniał jego nazwiska, by zaraz potem wyrazić przekonanie, że treść tego listu Makowski zachowa dla siebie; że on Makowskiemu ufa i tylko na jego ręce tę skargę składa. Tymczasem, jak widzimy, Makowski owego zaufania w sposób jednoznaczny nadużywa. A to by świadczyło o tym, że mamy jednak do czynienia z jakimś kompletnym szaleństwem, i to raczej nie w wykonaniu posła PO, ale dziennikarza i satyryka tygodnika „W Sieci”. Otóż wygląda mi na to, że Makowski pisząc ten list do siebie, był w takim amoku, że nawet mu się nie chciało zadbać o podstawową wiarygodność. Tak jakby uznał, że sama publikacja tego typu tekstu zrobi na nas, durniach takie wrażenie, że my się już nie będziemy zastanawiali nad całą resztą.
      To jest mniej więcej zresztą ten sam stan, w jaki popadł – tym razem już w kolejnym wydaniu tego brukowca – redaktor Jachowicz, który zajmując się przygodami, jakie miała żona byłego ministra Drzewieckiego w kontaktach z amerykańską policją, od początku do końca, mówiąc o Drzewieckim, używa jego przestępczej ksywy „Miro”, a o jego żonie, jej artystycznego imienia „Nina”. Miro i Nina. Nina i Miro. I w ten oto sposób realizuje się dziennikarska misja poważnych autorów w poważnych mediach.
       W tej sytuacji, ja też mam coś na temat. Otóż, jak wiemy, prezydą Bul Komoruski pojechał do Watykanu, wziął udział w odprawianej przez papieża Franciszka Mszy, a na jej zakończenie podzielił się swoimi refleksjami na temat homilii:
      „Krótka, zwarta, z szacunkiem dla wszystkich uczestników, homilia bardzo blisko Ewangelii i chciałoby się powiedzieć: warto to naśladować. Taka jest rola i miejsce Kościoła we współczesnym świecie i myślę, że wielu duchownych sobie to przemyśli”.
      A to kretyn, co? Mówię Wam, Moi Drodzy, już jest po nich. Niech no tylko, kiedy już minie wyznaczony przez nich termin ultimatum, Kukiz z Dudą wyjdą na ulicę.

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka