Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
6342
BLOG

Boeingiem pod żebro, czyli niepokorni napadają

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 162

             Szczegółów mojego pierwszego kontaktu z Łukaszem Warzechą nie pamiętam, ale wiem, że wówczas traktowałem go, jako typowego wysługującego się reżimowi pracownika mediów, który, jeśli odstawał od przeciętnej, to może tylko w ten sposób, że bardzo się starał, by może lepiej by było, gdyby nikt nie pomylił go z Tomaszem Wołkiem. To, co dziś, po latach, udaje mi się sobie przypomnieć, to to, że ja mu zarzuciłem wspieranie Systemu, na co on mi odpowiedział, że on akurat jest czysty, jak łza, bo w wyborach w roku 2007 nie brał udziału.

      Drugi raz mieliśmy okazję się spotkać już oko w oko, na trzecich urodzinach Salonu. Przemawiał Jarosław Kaczyński, myśmy akurat stali obok siebie, więc przywitaliśmy i chyba nawet wymieniliśmy uścisk dłoni.  Trzeci raz, to był dzień, w którym Warzecha przeszedł do historii, bo to wtedy właśnie, przy okazji, której nie umiem sobie dziś odtworzyć, poinformował mnie ów mąż publicznie, że on jest „pilotem Boeinga”, podczas gdy ja zaledwie „traktorzystą”. Potem zdarzyło nam się już tylko raz, kiedy to on przylazł na mój blog, żeby mi coś powiedzieć, ale ja go zlekceważyłem, a on już więcej nie próbował. I to jest cała moja przygoda z dziennikarzem Łukaszem Warzechą. 
      Dziś Warzecha jest jednym z „dziennikarzy niepokornych” i to w wydaniu jak najbardziej turbo. Jeśli ktoś nie wie, o czym mówię, to wystarczy że powołam się na którykolwiek z jego tekstów pisanych przez niego w ramach cyklu pod tytułem „Teatrzyk Przegniły Batonik”, gdzie nie ma ani argumentowania, ani polemizowania, ani nawet wyrażania opinii, a to co pozostaje, to wyłącznie tak zwane rżysko.
     Tekst dzisiejszy, jak widać, jest o Łukaszu Warzesze, choć oryginalnie miał dotyczyć spraw zupełnie innych. Jednak stało się tak, że, ponieważ potrzebowałem nagle przypomnieć sobie pewną kwestię związaną właśnie z Warzechą, o której swego czasu pisałem, uznałem za pożyteczne wyguglować sobie ten tekst, wpisałem słowa-klucz „Toyah, Warzecha”, i proszę sobie wyobrazić, że ukazało mi się coś takiego:
 
 
     Gdyby ktoś nie rozumiał, o co chodzi, opowiem bardzo króciutko. Otóż swego czasu, w odpowiedzi na wiadomość o masowym powrocie „autorów niepokornych” do „Rzeczpospolitej”, opublikowałem żartobliwą notkę, jakoby bloger Józef Moneta załatwił mi pracę w „Gazecie Wyborczej”, a ja dla dobra polskiej prawicy zgodziłem się tę robotę przyjąć. Jak się okazuje, przeczytawszy ją, popularny prawicowy dziennikarz Krzysztof Feusette, uznał, że oto nadszedł odpowiedni moment, by się na mnie odegrać za moje nieuprzejme uwagi na jego temat, i na Twitterze zamieścił link do tego tekstu. Tak by już każdy wiedział, jaki ja jestem zakłamany i podły. Na to natychmiast pojawił się Warzecha plus jakaś nieznana mi dama, no i to, co wyżej, to zapis ich, jak to się mówi w pewnych szczególnych środowiskach, „ćwierkania”.
    W czym rzecz? Oczywiście, to, że, jak się okazuje – to co mi wciąż wmawiają różni tacy – to, że ci ludzie beze mnie i Gabriela nie potrafią ani zasnąć, ani się porządnie obudzić, to najprawdziwsza prawda. I jej świadomość daje mi pewną satysfakcję. Jest jednak coś, co, jeśli spojrzeć na sprawę nieco szerzej, robi wrażenie czegoś znacznie ważniejszego. Otóż, jak, mam nadzieję, widać na załączonym obrazku, w pewnym momencie dyskusja pod informacją Feusette idzie w taką oto stronę, że trzeba koniecznie coś zrobić, by mi i Gabrielowi zamknąć usta. No i sam Warzecha proponuje, by się nie ceregielić i uderzać prosto do Józefa Orła, który jest tu pierwszym podejrzanym.
      W tej sytuacji, ja już tylko mogę oświadczyć jedno: otóż, jak wszystko na to wskazuje, ci ludzie to jednak najgorszy element. Najgorszy. Właśnie tak. Najgorszy.
     Z inicjatorem tej hucpy, a więc Krzysztofem Feusette jakoś gadać mi się nie chce, natomiast, na sam już koniec, mam parę słów do Warzechy. Panie! Niech Pan sobie wyobrazi, że mój kumpel, znany Panu Józef Moneta, ostatnio przypomniał nam wszystkim Pański dawny wpis w Salonie24, poświęcony prezydenturze Lecha Kaczyńskiego, w którym sugeruje Pan, że jest zaledwie jedna rzecz, która korzystnie wyróżnia Lecha Kaczyńskiego od Aleksandra Kwaśniewskiego. To mianowicie, że Kaczyński nie chleje. A przynajmniej nie publicznie. Reszta, to niestety bilans zdecydowanie ujemny.
      Wie Pan, co Panu powiem, Panie Pilocie Boeingów? Zamknij się Pan wreszcie. Raz, i na zawsze.

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka