Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
2681
BLOG

Z dziejów patriotyzmu, czyli niedźwiedź Misza kontra Kartofel

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 50
      Mój serdeczny przyjaciel, a jednocześnie wybitny komentator bloga na www.toyah.pl, LEMMING, przysłał mi zdjęcie, które znalazł na Facebooku, na stronie pod tytułem „Nie lubię PiS-u”, czy jakoś tak. Może, zamiast opisywać, co tam takiego się dzieje, popatrzmy sami i spróbujmy się skupić, bo oto przed nami sprawy bardzo ważne:
 
     
 
      Ja nie wiem, czy w polskiej historii był okres – może Gabriel, jako człowiek znający się na rzeczy coś nam tu podpowie – kiedy ten rodzaj zaprzaństwa był wręcz oficjalnie  hołubiony, moim zdaniem jednak, nawet jeśli tak było, to, z czym mamy dziś do czynienia, i tak robi wrażenie. Oto okazuje się, że jest obok nas bardzo poważna grupa osób, i to grupa wcale się jakoś szczególnie nie chowająca po kątach, która, gdyby któregoś dnia do Polski wkroczyły wojska rosyjskie, niemieckie, czy jakiekolwiek inne, i poprosiły nas o zachowanie spokoju za obietnicą, że oni, zanim zajmą się swoimi sprawami, na najbliższej latarni powieszą Jarosława Kaczyńskiego, pierwsze, co by zrobiła, to zaczęła wiwatować.
      No dobra. Z opowiadań ludzi starszych ode mnie wiem, że owszem, kiedy Rosjanie po raz ostatni zbrojnie weszli do Polski, a mianowicie we wrześniu roku 1939, w ten sposób zachowywali się miejscowi Żydzi. Oni właśnie wiwatowali. Jednak ani z wcześniejszej, ani z późniejszej naszej historii, czegoś podobnego sobie nie przypominam. Nawet nie na poziomie fizycznej reakcji na agresję, ale jak idzie o zwykłe emocje. Dopiero dziś. Jestem bowiem głęboko przekonany, że przede wszystkim autor tego fotomontażu, ale też z całą pewnością wielu jego przyjaciół w wierze, gdyby tylko nadarzyła się okazja, pokazaliby nam, co potrafią.
     A przecież to nie spadło na nasze głowy ni stąd ni z owąd. To nie jest tak, że dotychczas wszystko się działo w ramach pewnej konwencji – owszem, dość obrzydliwej – która jednak nie pozwalała sobie na przekraczanie granic. To wszystko się powoli i bardzo bezwstydnie rodziło przez wiele lat, a to, co dziś obserwujemy, to tak naprawdę naturalny tego procesu efekt. Jeszcze w roku 2008, na fali komentarzy dotyczących naszej interwencji w obliczu rosyjskiej agresji na Gruzję, napisałem tu pewien tekst, który zrobił pewne wrażenie, a który dziś zapewne – pozbawiony owego najświeższego kontekstu -  podobnie jak i sam powód, dla którego został napisany, wywołałby może jedynie wzruszenie ramion i smutne westchnienie. Mamy jednak ten kontekst. No i to zdjęcie. Rzućmy więc okiem na tamtą notkę sprzed lat, i popatrzmy, jak się hartowała stal. I bardzo proszę, nie bójmy się. To nie może się utrzymać. Naprawdę nie może.
     
     Od momentu, gdy w telewizorze pokazali wiec z udziałem prezydentów, premierów, ministrów i entuzjastycznie przyjęte przemówienie prezydenta Kaczyńskiego, wiadomo było, że Prezydentowi, to co zrobił, nie ujdzie płazem. Prezydencki gest wobec Gruzji i jego słowa skierowane do władz w Moskwie, wywołały trzy rodzaje reakcji. Część opinii publicznej zachwyciła się tym, że Polska, przez gest Lecha Kaczyńskiego, podkreśliła swoje przywództwo w regionie i zademonstrowała coś, czego w polityce, wydawałoby się, już od dawna nie ma, czyli moralność. Część, podkreślając wartość zaprezentowanej przez polską prezydencję solidarność, wyraziła zaniepokojenie tym, że niedyplomatyczność słów Kaczyńskiego była nierozsądna i może nam zaszkodzić. Znacząca jednak część opinii publicznej, zabierająca głos przede wszystkim w prywatnych telewizjach, w prywatnych radiach i, częściowo, tu w Salonie, zareagowała na słowa prezydenta Kaczyńskiego gniewem, szyderstwem, kpinami, a – jeśli idzie o merytoryczną część tego szczególnego przekazu – informacją, streszczającą się w słowach: ‘A cóż to taka malutka Polska ma do gadania na tak wielkiej scenie’.
Pamiętam, jak jeszcze w zamierzchłych czasach pierwszych lat III RP, kiedy walka nie toczyła się między tymi, co chcą dobrze, a tymi co chcą jeszcze lepiej, lecz między ciężką agenturą sowiecką, a polskimi patriotami, i kiedy nie wiadomo było jeszcze, czy bolszewickie wojska wyjdą z Polski, czy nie, i czy Polska będzie w NATO, czy nie, a dziennik „Rzeczpospolita” nie był zwykłym polskim dziennikiem tylko tzw. ekspozyturą, był sobie w „Rzeczpospolitej” taki dziennikarz, nazwiskiem Jan Ordyński. Któregoś wieczoru, w późnowieczornej radiowej audycji w Trójce, gdzie, po zwyczajnych informacjach, dyskutowano bieżące sprawy, red. Ordyński wykpił wszelkie pomysły związane z ideą Polski silnej i bezpiecznej, tłumacząc, że Polska to jest takie nic, że trzeba być głupkiem, żeby w ogóle zajmować się sprawami polskiej obronności. Mówił Jan Ordyński w polskim radio, że wielka Rosja zetrze Polskę w pył zanim Polska zdąży wyszeptać słowo. Mówił dziennikarz Ordyński, że gadanie o obronności, o NATO, w sytuacji czegoś takiego, jak Polska, świadczy wyłącznie o Polski tej kompleksach.
Pamiętam red. Jana Ordyńskiego do dziś. Ordyńskiego już nie ma. Odszedł z domeny publicznej, tak jak wielu innych ludzi o tego typu autoramencie, pewnie do jakiejś spółki, albo wszystko jedno gdzie. Jednak myśl Ordyńskiego pozostała. Obudziła się dziś w Salonie. Na stronie głównej, ukazał się wpis jednej pani Kalinowskiej zatytułowany „Gryzienie sztuczną szczęką w dupę rosyjskiego niedźwiedzia”. Przyznaję, że nie przeczytałem całego tekstu tej kobiety. Pozostałem przy tytule, z dwóch względów – po pierwsze znam emocje, jakie ta przedziwna osoba demonstruje od czasu, gdy okazało się, że nie jest aż tak łatwo wsadzić Kaczorów do paki, a po drugie, bałem się, że dalej będzie równie źle, jeśli nie gorzej.
Zatrzymałem się na tytule, ale tytuł w zupełności wystarczy. Oto beczka śmiechu! Kartofel z gebisem, naprzeciwko wielkiego, pięknego, szlachetnego niedźwiedzia. Oto Polska w wydaniu Lecha Kaczyńskiego! Kartofel wobec tradycji, historycznej godności, no a przede wszystkim – militarnej potęgi. Pani Kalinowska ogląda wystąpienie Lecha Kaczyńskiego na placu w Tbilisi, przed wielotysięcznym tłumem Gruzinów, którzy poczuli powiew wolności, płynący między innymi z Polski, i ma ubaw po pachy. Patrzy na Lecha Kaczyńskiego, jak przemawia do wlepiających w niego wzrok tysięcy Gruzinów, krzyczących: „Polska, Polska, Polska”, i aż się dusi ze śmiechu na stworzoną przez siebie wizję. Oto komedia sama w sobie, czyli Lech Kaczyński ze sztuczną szczęką.
Niby nic nowego. Mieliśmy jeszcze stosunkowo hecę na sto fajerek w postaci Prezydenta z ciężką chorobą psychiczną, który biega co chwilę do ubikacji. Ale wyobraźnia czarnych umysłów nie zna granic. Więc bawmy się wesoło, tym razem już jednak nie na poziomie zwykłej prywatności. Teraz do naszych jajcarskich zagrywek można zaprosić Rosję. Próbuje prezydent Kaczyński tą swoją sztuczną szczęką, która mu się przewala w tej głupiej kartoflanej gębie, „gryźć w dupę niedźwiedzia”, a na to ten rosyjski niedźwiedź, jednym uderzeniem swojej boskiej łapy rozgniata kartofla na miazgę. Pięknie! Nie potrafiła Pitera, możemy się zwrócić o pomoc szczebelek wyżej.
Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby na zabiegi gabinetu Donalda Tuska, zmierzające do uzyskania jak najlepszej pozycji negocjacyjnej w sprawie tarczy, któraś z osób niesprzyjających Premierowi, napisała tu w Salonie tekst pt. Gryzienie sztuczną szczęką amerykańskiego orła. Więc tego się wyobrazić nie da. Z jednego prostego powodu. Otóż ten rodzaj zidiocenia nie jest aż tak powszechny. W pewnych środowiskach, istnieje coś takiego, jak poczucie honoru i poczucie wstydu. Jedni rozumieją, o czym piszę inni nie. Ja jednak piszę tylko do jednej z tych grup.
 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka