Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
2656
BLOG

O flaszkę dla Kornatowskiego; powinno wystarczyć

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 46

      Nie wiem, czy ktokolwiek z nas jeszcze to pamięta, ale parę lat temu, kiedy Jan Maria Rokita już został odsunięty od wpływów w Platformie Obywatelskiej, ale wciąż jeszcze nie miał pewności, czy lepiej będzie wyjeżdżać do Włoch, czy może próbować jeszcze coś na boku, powstało coś, co się nazywało Polska XXI, a na czele tego projektu stanęło trzech polityków: Rafał Dutkiewicz, Kazimierz Ujazdowski i Rokita właśnie. To właśnie też wtedy Rokita postanowił na moment zostać blogerem.

      Z tego okresu pamiętam jedno wydarzenie, a mianowicie pewien wpis, jaki Rokita zamieścił na tym swoim niby blogu, który zresztą wówczas omówiłem u siebie. Oto całość w oryginale. Proszę posłuchać:
      „Kochani, będzie tylko parę słów, bo musze niestety pędzić do pociągu do Warszawy (Choć nie lubię wyjeżdżać), umówiliśmy się bowiem z Ujazdowkim i Dutkiewiczem na późno wieczorną dyskusje z internautami najpierw na Onecie, a potem w TV u red. Pospieszalskiego. Napiszcie wieczór albo jutro, co o tych dyskusjach sądzicie. W każdym razie bardo są mi bliskie opinie takie jak te które na naszym blogu wygłosili ostatnio Lidia Blaszka, Artur Gołąbek, Jerzy Maciejowski czy Krzysztof Jagłowski. Potrzebujemy wśród ludzi o raczej konserwatywnych poglądach poważnej wymiany myśli jak kania dżdżu! W życiu publicznym rodzą się ciekawe plany i projekty tylko wtedy jak ludzie mają otwarta głowę , rozmawiają i traktują siebie i innych serio! Bo słowa i myśli nie służą tylko do salonowej zabawy. Jak kiedyś napisał Słonimski: Świat nie jest piłką futbolową, świat się podbija głowa, głową!!! Ja jestem pod dużym wpływem Hannah Arendt, która uważała, że istotą republiki jest właśnie to, że jest ona trenem dla bezinteresownej ekspresji tych, którzy się uważają za obywateli. Jak zaczynamy się słuchać nawzajem (nie jak posłowie, którzy przecież w ogóle nie słuchają tego co mówią do siebie), to właśnie czynimy pierwszy krok w stronę stawania się obywatelami. Z każdym, kto do mnie pisze podejmę rozmowę bo jest to korzyść także dla mnie. Niech się więc Parakalein tak nie irytuje, bo i na porządną debatę z nim nadchodzi już chwila. Odezwę się dłużej, jak wrócę do Krakowa jutro wieczorem. Cześć!
     Ponieważ raz już ową eksplozję „piekielnej inteligencji” miałem okazję komentować, dziś nam tu tego oszczędzę. Chętnie natomiast podzielę się pewna refleksją dotyczącą już samego Rokity, jako osoby publicznej.
      O ile bowiem, jak idzie choćby o jego kolegów ze wspomnianego ruchu, a więc niemal takich samych nieudaczników, jak on sam,  Ujazdowskiego i Dutkiewicza, oni w odróżnieniu od niego są ludźmi o miłej powierzchowności, których spotykamy na ulicy codziennie, a jeśli są naszymi sąsiadami, to jest nam bardzo miło ich od czasu do czasu spotkać na schodach, akurat tu nie ma żadnego znaczenia.
      Jak idzie o Rokitę, on przede wszystkim nie jest nawet sympatyczny. Nawet tego nie jest w stanie zaliczyć po stronie zysków. Rokita przez wszystkie swoje lata obecności w polityce osiągnął jeden sukces; został mianowicie szefem URM-u u Suchockiej i zdążył przez ten niecały rok chyba zasłynąć jedną krótką kwestią: “Państwo użyje całej swojej siły, żeby zwalczyć antypaństwowe działania niektórych polityków”.
      No i jeszcze ożenił się ze zdolną kobietą.
       Niektórzy utrzymują, że Rokita jest inteligentny. Inteligentny „piekielnie”. Przede wszystkim jednak bycie inteligentnym jest tak samo kategorią polityczną, jak bycie miłym. Ja w końcu też jestem inteligentny – kto wie nawet, czy nie piekielnie – ale ani mi do głowy nie przyjdzie, żeby się z tym pchać do polityki i wykorzystywać, jako element promocji. Nawet kiedy zdarzyło mi się kandydować na posła, nie używałem swojej inteligencji, jako argumentu.
       Podobnie jak tego, że potrafię pisać okrągłe zdania, co akurat też nie jest kwestią inteligencji, tylko tak to jakoś jest, że jedne rzeczy człowiek umie, a innych nie.
      Z tą rokitową inteligencją jednak, w moim najgłębszym przekonaniu, wcale też nie jest taka sprawa czysta. I znowu, wcale nie dlatego, że ile razy się pokaże i spróbuje nas zainteresować swoją osobą, samemu pozostając w głębokim przekonaniu, że świat zamarł z wrażenia, budzi wyłącznie tumany śmiechu. Jego problem jest znacznie, znacznie głębszy.
      Rokita w moim odczuciu nie jest bardziej inteligentny od przeciętnego wykształconego Polaka, bo tej szczególnej inteligencji, przynajmniej od czasu, jak jest medialnie znany, po prostu nie wykazuje na co dzień. Inteligentny jest Zbigniew Boniek, inteligentna jest nawet Doda Elektroda, inteligentni są być może redaktorzy Wildstein i Pospieszalski. Rokita – nie.
      Jedyne, co Rokita posiada to wyjątkowy talent do jednoczesnego budowania bardzo elokwentnie skonstruowanych zdań i robienia od 20 lat jednej i ciągle tej samej miny. A przez to, tworzenia wrażenia, że to co mówi, skrywa coś jeszcze, ale tylko on wie, co.
      Nie rozumiem, jak można tego nie widzieć? Rokita się pokazuje, zaczyna gadać i pierwsza myśl, jaka przychodzi do głowy, to mu powiedzieć: “Idźże pan już stąd!”. I żeby jeszcze mówił coś odkrywczego, lub świeżego. Tymczasem on, z tym swoim, nawet nie spojrzeniem, bo w jego spojrzeniu jest jeszcze mniej, niż w spojrzeniu Lecha Wałęsy, tylko przebiegłym wyrazem twarzy, mówi na przykład, że dobrze by było, gdyby Trybunał Konstytucyjny oceniał etyczny wymiar ustaw.
      No i mamy Rokitę dziś. Miałem plan napisać tekst poświęcony właściwie tylko temu cyrkowi, jaki w tych dniach został wokół niego rozkręcony, ale ubiegł mnie Gabriel i przyznaję bez zbędnych awantur, że zrobił to z całą pewnością znacznie lepiej, a przede wszystkim dowcipniej. Ze swojej strony mogę tylko dodać jedną małą refleksję. Otóż ja bardzo dobrze pamiętam okoliczności, w jakich Rokita wypowiedział ową opinię na temat Kornatowskiego, która, jak słyszę, tak fatalnie go pogrążyła. To był czas, kiedy Rokita był bardzo ważnym politykiem Platformy Obywatelskiej, a jednocześnie jedną z głównych jej strzelb. Był to czas, kiedy teksty takie, jakie on sformułował przeciwko Kornatowskiemu, leciały w stronę PiS-u i ludzi z PiS-em związanymi od rana do wieczora. I nigdy nie chodziło ani o Kornatowskiego, ani o Kaczmarka, ani nawet o Leppera, tylko wyłącznie o Kaczyńskiego, a więc o człowieka, który zarówno wtedy, jak i dziś stanowił faktyczny cel.
     Pamiętam więc świetnie zarówno słowa Rokity, jak jego minę i ton jego głosu, te wykrzywione pogardliwym uśmiechem usta, te błyszczące nienawiścią zęby i tę chytrość w oczach. Pamiętam wszystko. A że padło na Kornatowskiego, którego losy potoczyły się tak, a nie inaczej? Któż mógł się spodziewać? Zwłaszcza w czasach, gdy wszystko bardzo niespodziewanie potrafi przyspieszyć. I teraz możemy, już na sam koniec wrócić do owej „piekielnej” inteligencji Rokity. Przecież cóż by go kosztowało, gdyby on się w porę zorientował, że Kornatowski, jako człowiek Systemu, i to o nie byle jakiej pozycji, podszedł do niego przy jakiejś okazji i powiedział: „Panie Konradzie, no daj już pan spokój. Przecież pan wie, że to nie o pana chodziło, tylko o niego”? Nawet nie musiałby z tym wychodzić publicznie. Sam Kornatowski by wspomniał gdzieś, że ponieważ Rokita go osobiście przeprosił, a nawet mu kupił flaszkę „dobrego wina”, i wszystko by zostało szybko zamknięte. Tu niestety wygrała ta nieprawdopodobna intelektualna bezradność Rokity. Jak mówię, każdy by sobie poradził – Doda nie Doda,  Boniek nie Boniek – Hołdys nawet! A ten? Czarna rozpacz i buchająca nędza.
      Już na sam koniec, pozwolę sobie na jedno słowo wyjaśnienia w kwestii współczucia. Otóż osobiście uważam, że Rokicie nikt nie będzie kazał płacić tych setek tysięcy złotych. Żeby do tego doszło, System musiałby go traktować choćby minimalnie poważnie. To co w tym najbardziej zabawne, to to, że jest całkiem prawdopodobne, że Rokita autentycznie o tym nie wie. I kiedy zaczyna wrzeszczeć, robi to całkowicie szczerze. Co za życie!
 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka