Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
17741
BLOG

Gadowski uchlał się cezem

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 60

            Publikacja przez tygodnik „Sieci” dziewięciu opowiadań kryminalnych autorstwa naszych czołowych, prawicowych pełną oczywiście gębą, publicystów, zrobiło na mnie wrażenie, nawet jeśli porównywalne z wcześniejszymi wybrykami tych dziwnych ludzi, to dziś akurat zupełnie nie do opisania. Kiedy przeczytałem pierwszy fragment tego popisu, a mianowicie tekst Łukasza Warzechy o napadzie lewicowych terrorystów na plebanię, najpierw zdębiałem, następnie zadzwoniłem do mojego kolegi Coryllusa, by mu wszystko opowiedzieć, a później swoje wrażenia opisałem na blogu. Gabriel oczywiście również zdębiał, wsiadł w samochód, udał się do Grodziska, kupił egzemplarz wspomnianego tygodnika, natychmiast przeczytał wszystko od początku do końca, i też odpowiednio się z nami podzielił swoimi refleksjami. Następnie, już po wszystkim, wymieniliśmy wspólne myśli, i doszliśmy do wniosku, że tym durniom, to, co oni wyprawiają na sucho ujść nie może; że my ich będziemy dręczyć tak długo, aż oni albo przestaną odstawiać ten wstyd, albo nas przekonają, że to jest akurat to, co polskie media prawicowe mają najlepszego, że lepiej już nie będzie, i poproszą o zrozumienie.

      A zatem dziś pora na Gadowskiego. Jego opowieść, mówiąc bardzo krótko, traktuje o pracowniku naukowym na uniwersytecie, który z żoną – również naukowym pracownikiem na uniwersytecie – mieszkają wspólnie w ogromnym, 250 metrowym mieszkaniu w Krakowie, a ponieważ on ma kochankę, swojej żony, w odróżnieniu od tych 250 metrów, nie lubi, w łazience zainstalował skrzynkę zawierającą coś, co nosi nazwę cez 137. Od tego momentu, ów cez, ile razy żona korzysta z łazienki, emituje w jej stronę rakotwórcze promieniowanie, które ma u nieszczęsnej kobiety wywołać białaczkę. Po pewnym czasie ona rzeczywiście tej białaczki dostaje, ale ponieważ sprytnie dochodzi do wniosku, że coś to choróbsko tak samo z siebie pojawić się nie mogło, powiadamia policję, która po krótkim śledztwie cez z łazienki usuwa, kobieta zostaje uzdrowiona, a jej podły mąż trafia do pudła.
      Ktoś powie, że historia, jak historia –  głupia, nieprawdopodobna, niepotrzebna i przez to nie warta uwagi. I ja bym się oczywiście chętnie z tym zgodził, gdyby nie jedna rzecz. Otóż Gadowski, wylewając na papier te swoje chore obsesje, postanowił się wcielić w rolę narratora, którym jest sam morderca. I proszę sobie wyobrazić, że ja w życiu nie spotkałem się z sytuacją tak drastycznego niezrozumienia, czym jest narrator. I to już od pierwszego zdania, kiedy Gadowski – jako naturalnie ten podły mąż – pisze co następuje:
      „Kiedy dziś patrzę na to, co mi się przytrafiło, nie potrafię wyjść ze zdumienia, Owszem, wiedziałem, że takie rzeczy przytrafiają się innym, widziałem takie filmy, czytałem książki, ale nigdy nie przypuszczałem, iż sam znajdę się w kręgu wydarzeń, które w kryminalnych romansach autorzy nazywają ‘historią o zbrodni’”.
      I oczywiście, nie chodzi o to, że owa „historia o zbrodni” to jest coś, co się po angielsku nazywa „crime story”, a więc na polski tłumaczy się, jako „kryminał”, a to sprawia, że owo zdanie zwyczajnie nie ma sensu, ale o to, że ja kompletnie nie pojmuję, w jaki do cholery sposób Gadowski knuje numer z tym cezem w celu zamordowania swojej żony, a przyłapany na tej psocie, oświadcza szczerze zaszokowany, że on w życiu by się nie spodziewał, że w coś takiego zostanie wplątany? Że on śadził, że takie cuda zdarzają się tylko w „crime stories”.
      No ale najlepsze zaczyna się już chwilę potem. Otóż Gadowski całą tę swoją narrację – przypomnijmy, że opowieść człowieka posadzonego do pudła za próbę zamordowania żony – prowadzi w taki sposób, jakby on o niczym nie wiedział. On tę żonę truje cezem, ona najpierw zaczyna się gorzej czuć, potem regularnie mdleje, następnie zaczyna mieć krwotoki, wypadają jej włosy, drżą jej ręce, dotychczas będąc piekna kobietą, zaczyna wyglądać, jak staruszka, w końcu zaczyna się zachowywać tak, że znajomi podejrzewają ją o obłęd, a w końcu oświadcza Gadowskiemu, że podejrzewa, że ktoś ją truje. I w tym momencie, wedle przedstawionej nam narracji, Gadowski najpierw „dębieje” ze zdziwienia, a potem wyjaśnia: „Ona zawsze taka racjonalna i uporządkowana, nagle wypala mi z czymś takim?
       Mam nadzieję, że wszyscy wiemy, w czym rzecz. Gadowski aplikuje swojej żonie cez, po to by ją najpierw wpędzić w białaczkę, a następnie zabić, wszystko działa tak jak on to sobie zaplanował, a kiedy ona mu mówi, że ma wrażenie, że ktoś ją truję, on doznaje szoku, że skąd jej taki absurd przychodzi do głowy.
      Ale lećmy dalej. Kiedy ona już ledwo chwyta się życia, nagle coś się staje, że choroba błyskawicznie mija, ona wraca do swojej poprzedniej formy, a Gadowski, zamiast się zastanowić, czemu cez przestał działać, cieszy się, że ona wreszcie przestała pleść bzdury i kompromitować się w towarzystwie, gadając o jakichś trucicielach: „No, wreszcie słyszę, że wróciła moja mądra Helena” – uśmiecha się z ulgą Gadowski.
      I w tym momencie pojawiają się policjanci, aresztują Gadowskiego, a ten, już z więziennej celi, wyjaśnia, jak oni wpadli na trop cezu. Otóż, kiedy Helena już była tak chora, że zaczęła sobie roić, że ktoś ją truje, udała się na policję, gdzie wysłuchał ją niejaki inspektor Durkowski. Ponieważ ów glina był bardzo sprytny i znał się na ludziach, przyszedł się spotkać z Gadowskim, i, kiedy tak z nim gawędził, zobaczył, że on pod paznokciami ma ślady fugi, a to go naprowadziło na trop zamurowanego w ścianie łazienki cezu.
      I tu też mam nadzieję, że wszystko jasne. Gadowski zamurowuje w ścianie obok lustra pudełko z cezem, po paru miesiącach regularnego napromieniowywania, Helena dostaje tej swojej białaczki, przychodzi policjant, patrzy na paznokcie Gadowskiego – a tam, wyobraźcie sobie Państwo – fuga pozostała po tym murowaniu sprzed miesięcy! Następnie, kiedy Gadowski jest poza domem u kochanki na wizycie, specjaliści z komendy wyjmują ze ściany pudełko z cezem, mija parę dni – a Helena jest już jak nowonarodzona. I włosy odrosły, i zmarszczki zniknęły, i młodość wróciła. Nawet pojechała na wakacje do Hiszpanii, skąd przywiozła sobie nową sukienkę. A Gadowski na nią patrzy i mruczy pod nosem: „Bardzo się cieszę, Helciu. Bardzo się już o ciebie martwiłem”.
       Kiedy zaczynałem pisać ten tekst, i później, z każdą kolejną linijką, myślałem sobie, że kiedy już dojdę do końca, napiszę jakiś bardzo ładny na ten temat komentarz. I proszę sobie wyobrazić, że patrzę na tego Gadowskiego i na jego „opowiadanie o zbrodni” i czuję czystą, idealną pustkę. I nagle sobie uświadamiam, że tak się jakoś składa, że właściwie w każdym ze znanych mi tekstów, Gadowski wciąż coś wspomina o chlaniu, czy to, że coś kiedyś sobie wlał za kołnierz, czy że innym razem gdzieś pojechał, żeby się uchlać z kumplami, i każda z tych relacji nie zawiera choćby śladu ironii. Wszystko to się dzieje jak najbardziej na poważnie. A więc, myślę sobie, że wyjaśnieniem owej intelektualnej katastrofy może być już tylko wóda. I powiem szczerze, że mam wielką nadzieje, że tak to właśnie jest. Tu może chodzić wyłącznie o wódę. Bo jeśli ma się okazać, że takie rzeczy, jak te dziewięć opowiadań kryminalnych zamieszczonych w ostatnim numerze tygodnika „Sieci” to wynik działania na trzeźwo, to niech nas Pan Bóg ma w Swojej opiece. Jeśli oni to robią bez flaszki, to ja nawet nie chce myśleć, co będzie, jak oni się za nas wezmą na poważnie.

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka