Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
3113
BLOG

Juma Sessions prezentuje: Domowe Melodie

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Kultura Obserwuj notkę 47

       Mój kumpel z Salonu 24, Dzierzba, opublikował notkę poświęconą piosence zespołu o nazwie     Domowe Melodie  i, gdyby mi ktoś wcześniej powiedział, że to coś mnie może zainspirować do tego stopnia, że jestem gotów poświęcić tym artystom cały rozdział w nadchodzącej nieubłaganie nowej, czwartej już książce – jak najbardziej o muzyce – nie uwierzyłbym. Ale tak się właśnie stało i dziś chciałbym przedstawić w tej sprawie kilka, moim zdaniem, ważnych przemyśleń na temat stanu polskiej muzyki popularnej, i w ogóle, tak już przy okazji, polskiej sztuki twórczej.

       Najpierw o zespole Domowe Melodie. Otóż, o ile zdołałem dobrze zapamiętać, w jego skład wchodzi dwóch niby-miłych chłopaków z gitarami, plus jedna niby-miła blondynka w kapturku. Klip, który zamieścił Dzierzba przedstawia całą trójkę, jak na tle jakiegoś śmietnika siedzą sobie skromnie w kąciku i śpiewają piosenkę. Co to za piosenka? Zwykła, skromna piosenka; jak to świetnie opisuje nazwa zespołu – zwykła domowa melodia. O czym? Dla nas tu dziś jest to nieważne. To, co się liczy, to fakt, że to jest skromna piosenka, zaśpiewana w skromnym miejscu przez – co aż kłuje w oczy – troje bardzo skromnych młodych ludzi.
      Czy ta piosenka jest w jakikolwiek sposób wybitna? W żadnym wypadku. To jest prosta, skoczna gitarowa melodia, jakich tysiące, rzecz tylko w tym, że te tysiące zgromadziły się nie w Polsce, a w tym wypadku akurat w Wielkiej Brytanii. W Polsce mamy zespół Domowe Melodie.
      A co w Wielkiej Brytanii? Otóż w Wielkiej Brytanii mamy coś, co od wielu już lat funkcjonuje pod wspólną nazwą „sessions”, jest dostępne na youtubie, i przedstawia całą masę mniej lub bardziej zdolnych wykonawców muzyki popularnej. Co to za „sessions”? Najróżniejsze. „Mahogany Sessions”, „Station Sessions”, „Crypt Sesions” – można wybierać. Co to za artyści? Również można wybierać. Tam jest każdy, kto zechciał napisać i zagrać piosenkę, wysłać pod odpowiedni adres, no i się zakwalifikować. Tego są setki. Setki często bardzo zdolnych artystów, z których każdy jest lepszy od wszystkiego, co na poziomie muzyki popularnej kiedykolwiek powstało na przykład u nas w Polsce. Przykro to mówić, ale takie są fakty.
     Po co te sesje? Sprawa jest prosta. Mamy tu do czynienia z bardzo prostym systemem wyszukiwania i następnie promowania naturalnych talentów, które, przy odrobinie szczęścia, będą miały szansę nagrania swojej pierwszej, drugiej, a może i trzeciej płyty i zrobienia jakiejś tam kariery. Niektórym się udaje. Niektórych z nich – takich jak Ed Sheeran, Lucy Rose, czy Ben Howard – znamy już i u nas w Polsce, jednak większość pozostaje całkowicie nieznana. Z naszego punktu widzenia, często naprawdę bardzo zdolna, pełna wspaniałych pomysłów i naprawdę świetnych pojedynczych piosenek, jednak zapomniana. Tak jednak działa ten system i tak jest oczywiście dobrze.
       Jak wyglądają te sesje? Wszystkie mniej więcej tak samo. Mamy jednego, czy paru muzyków, gdzieś na ulicy, czy w jakimś przydomowym ogródku, na fontannie, w parku, czy na kolejowej stacji, siedzących na jakimś murku, i mówiących: „Cześć to my. Gramy dla Beatnik Sessions”, czy jakoś podobnie, no i leci piosenka.
     To nigdy nie są artyści uznani. Nie ma takiej możliwości, żeby tam się zgłosił ktoś, kto już nagrał płytę, odniósł jakikolwiek sukces, a następnie zadawał szyku. To nie jest ten kierunek. Tam przychodzą wykonawcy, których nikt nie zna, i stamtąd najlepsi z nich idą dalej. I oto w Polsce pojawił się zespół Domowe Melodie i, jak się dowiaduję, robi karierę przy pomocy klipu, który żywcem wręcz jest oparty na pomyśle owych „sesji”. Co w tym szczególnego, ktoś spyta. To chyba dobrze, że my też postanowiliśmy promować młodych, zdolnych artystów? Otóż tu mamy do czynienia z sytuacją dokładnie odwrotną. Domowe Melodie to nie jest zespół debiutujący, a już na pewno nie debiutujący w takim sensie, że oni się gdzieś tam skrzyknęli, nakręcili ten klip i go wysłali do mediów. Domowe Melodie to kuci na cztery nogi zawodowi muzycy, których pozycja w ten czy inny sposób jest już bardzo mocno ugruntowana; to muzycy znani świetnie w branży; muzycy występujący na wielkim, europejskim festiwalu Open’er w Gdyni; muzycy promowani od rana do wieczora przez radiową „Trójkę”; to wreszcie, jak się dowiadujemy, niejaka Justyna „Dżastin” Chowaniak, artystka z teatru Buffo. Zespół Domowe Melodie, to, krótko mówiąc poważni estradowi wyjadacze, z poważnymi kontaktami w branży i obok, tyle że trochę za mało popularni, jak na swoje ambicje.
      I cóż takiego oni robią, by osiągnąć sukces? Powtarzają kropka w kropkę pomysł brytyjskich sesji, przedstawiając się, jako bardzo skromni, weseli debiutanci, i licząc na to, że ludzie kupią ich płytę, która jest już dawno wydana, tyle że jakoś się słabo rozchodzi. Ja nawet sobie wyobrażam, jak ów proces twórczy musiał wyglądać. Dzwoni jeden do drugiego i zaczyna:
- Ty, znasz Keatona Hensona?
- Nie. Co za jeden?
- No wiesz. Koleś wrzuca muzę na youtuba. Siedzi w namiocie przy lampce naftowej z gitarą i mówię ci – wymiata. Czytałem na Wikipedii, że jest chorobliwie nieśmiały i w ogóle nie koncertuje.
- Ja cię sunę! To byłby niezły numer. Z tą nieśmiałością.
- No nie. To nie teraz. Za dwa tygodnie gramy na Openerze, potem w Blue Note w Poznaniu, ale można pomyśleć i o tym. Na razie trzeba by było zrobić numer z namiotem.
- E, lepiej na śmietniku. Ja widziałem takich jednych, teraz nie pamiętam nazwy, ale byli zajebiści, i grali obok kibli na śmieci. Ja już pytałem w Trójce. Oni wszystko płacą, dają studio, robią nam promocję, i szafa gra!
- Mnie się podoba ten namiot. Mówię ci, to wyglądało tak, że mucha nie siada.
- No dobra. O tym się, pomyśli później. Razem z tą nieśmiałością. Na razie dzwonię po Dżastin.
       Na blogu Dzierzby napisałem, że najstraszniejsze w tym wszystkim jest to, że, jak się okazuje, nasi muzycy doszli już do tego momentu, że nawet swoje amatorstwo muszą sprzedawać, jako towar ukradziony. Nawet swojego braku muzycznych umiejętności, braku kompozytorskiego talentu, kompletnej artystycznej impotencji, nie są w stanie sprzedać, jako swojego własnego dzieła. Nawet tak nieprawdopodobne gówno, jakim jest ta piosenka, muszą oprawiać w coś, czego sami nie byli nawet w stanie wymyślić, a mianowicie w oszukane amatorstwo. Artyści, jasna cholera!
      Jak ktoś chce, niech sobie zajrzy na youtube’a i wpisze „domowe melodie grażka”, a następnie… ja wiem? Wszystko jedno: niech będzie „mahogany sessions” i wrzuci cokolwiek. Cokolwiek. Wystarczy.

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura