Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
2559
BLOG

Ludzie piszą, Dr Watkins odpowiada

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Kultura Obserwuj notkę 37

          Przed chwilą, od człowieka, który w imieniu firmy producenckiej Watkins, prowadził sprawę mojego tłumaczenia dialogów do filmu o Roju, otrzymałem wiadomość, w której, po wstępnych złośliwościach, informuje mnie on, że w związku z moim wpisem na blogu dotyczącym Dr Watkinsa, oni sformułowali odpowiednią odpowiedź, którą zamierzają upublicznić. Żeby oszczędzić im niepotrzebnego wysiłlku, robię to sam. Proszę się skupić:

 
         Do czego służy Internet? Do wielu różnych rzeczy, ale jedną z istotnych jego funkcji jest upublicznianie przez frustratów swoich krzywd i publiczne oczernianie domniemanych winowajców. Przypadek Krzysztofa Osiejuka, znanego jako bloger pod nickiem „Toyah”, jest tu wielce symptomatyczny.
          P. Osiejuk zawarł z producentem wykonawczym filmu „Historia Roja czyli w ziemi lepiej słychać” umowę na przetłumaczenie ścieżki dialogowej, w której to umowie:
§4 ust 1. mówi: „Tytułem wynagrodzenia za wykonanie niniejszej umowy PRODUCENT zapłaci TŁUMACZOWI honorarium w wysokości brutto 60,00 zł (słownie: sześćdziesiąt) za stronę (1800 znaków ze spacjami) elektronicznego zapisu tłumaczenia”;
zaś §3 ust. 2: „W przypadku niezadowalającego poziomu tłumaczenia i konieczności dokonania jego poprawek przez osobę trzecią PRODUCENT zastrzega sobie prawo obniżenia wynagrodzenia TŁUMACZA o 30% lub 50% kwoty umownej, proporcjonalnie do zakresu koniecznych poprawek.”
          Co do kalkulacji honorarium za tłumaczenie, to w moim dość bogatym doświadczeniu jako tłumacza nie zetknąłem się z innym sposobem jej przeprowadzenia niż podzielenie sumy znaków ze spacjami przez 1800 i pomnożenie wyniku przez stawkę za stronę. Wywód p. Osiejuka z użyciem pojęcia „strona w formacie 1800 znaków” uważam za całkowicie nieprzekonujący.
          Jeśli chodzi o ustęp umowy mówiący o możliwości obniżenia wynagrodzenia, to w korespondencji z p. Osiejukiem nigdy nie użyłem sformułowania, że ma on „wartość czysto proceduralną”. Napisałem: „Dobra wola [w sprawie oceny tłumaczenia – J.S.] z naszej strony  jest gwarantowana. Z umowy jednak nie może wynikać bezwarunkowe przyjęcie tłumaczenia, więc takie zastrzeżenie musiało się w niej znaleźć.”
          To sprawy formalne, przejdźmy do meritum. Po otrzymaniu tekstu tłumaczenia, przed przekazaniem go do weryfikacji, sam, w miarę swojej kompetencji, dokonałem w nim kilku poprawek, z których trzy dotyczyły zmiany sensu wypowiedzi: 1) „Chodź już” przetłumaczone jako „Come over here”; 2) „musicie jak najszybciej wyjechać z Makowa” przetłumaczone jako „You must move on to Maków. Now.”; 3) “Młot żyje.” przetłumaczone jako „Hammer’s dead.” Mam poczucie, że te poprawki były działaniem na korzyść tłumacza i przejawem deklarowanej wobec niego dobrej woli.
          Zgodnie z przyjętą w branży filmowej praktyką, tłumaczenie zostało przekazane do weryfikacji panu Romanowi Pichecie, poleconemu nam jako fachowiec w tej dziedzinie przez renomowanego producenta filmowego, Roberta Kaczmarka. Pan Picheta dokonał także koniecznych jego zdaniem poprawek, których rzeczywiście było bardzo dużo – natury leksykalnej i gramatycznej (gł. zamiany czasów, zwłaszcza z Simple Past na Present Perfect i odwrotnie; oraz zmiany szyku części zdania). Tłumaczenie p. Osiejuka, że nieprawidłowości gramatyczne były zamierzone, jako właściwe dla języka „chłopów i żołnierzy” wydaje mi się dorobione ex post i niewiarygodne. Zresztą bohaterowie „Historii Roja” zasadniczo posługują się całkowicie poprawną polszczyzną (wyjąwszy wulgaryzmy stosowane notorycznie przez ubeków). Pan Picheta wychwycił także poważne przeinaczenie sensu wypowiedzi w dialogu partyzantów w knajpie na początku filmu– planują oni wstępowanie na zasadzie „V kolumny” do wojska, policji i UB, tymczasem p. Osiejuk użył czasownika „go for”, który sugeruje napadanie na te instytucje. Niektóre poprawki mogły sprawiać wrażenie „kosmetycznych”, ale zaufałem w tym względzie autorytetowi Romana Pichety. I tyle. Nie widzę w swoim działaniu żadnej nieprawidłowości ani uchybienia zawartej umowie. Jeśli naruszone zostało dobre samopoczucie p. Osiejuku, to mogę tylko przekazać wyrazy współczucia.
Pozostaje sprawa najbardziej przykra – paranoiczna insynuacja (zawarta już w tytule tekstu p. Osiejuka), jakoby cały przebieg przyjmowania tłumaczenia był „ustawiony” przez producenta filmu w celu obłupienia tłumacza z części należnego mu honorarium. Już prosta arytmetyka ukazuje absurdalność takiego „pomysłu biznesowego”. 30% obcięte z wynagrodzenia tłumacza to ok. 490 zł brutto. Tymczasem honorarium Romana Pichety (zresztą obniżone po negocjacjach) wynosi ok. 660 zł brutto (wystawiony przez niego rachunek możemy przedstawić na życzenie). Zatem nasza perfidna machinacja przyniosła czysty zysk – minus 170 zł.
          Oczerniając publicznie producenta „Historii Roja” p. Osiejuk dołącza do niechlubnego grona osób i instytucji działających na szkodę pierwszego filmu fabularnego o Żołnierzach Wyklętych, którego ukończenie skutecznie blokują od stycznia 2011 r. pospołu Telewizja Polska i Polski Instytut Sztuki Filmowej. Ta publikacja naraziła producenta nie tylko na straty moralne, ale i materialne, jako że jeden z uczestników akcji Ratujemy Roja zadeklarował, po przeczytaniu enuncjacji p. Osiejuka, wycofanie się z udziału w niej.
          Jeśli zaś ktoś dopatrzy się w sprawie przyjmowania tłumaczenia listy dialogowej „Historii Roja” jakichkolwiek nieprawidłowości, to odpowiedzialność za nie ponosi wyłącznie niżej podpisany, który prowadził tę sprawę od początku do końca.
 
Jacek Suchecki           
scenarzysta i tłumacz z angielskiego na polski
 
 
        Ponieważ, pisząc swój tekst, nie chciałem zaczepiać osobiście pana Sucheckiego, którego traktowałem wyłącznie jako posłańca przynoszącego złe wieści, nie ujawniałem treści jego maila. Jednak ponieważ on postanowił się ujawnić, nie pozostaje mi nic innego, jak dołożyć do tego odpowiedź, jaką od pana Sucheckiego otrzymałem w reakcji na moje wyjaśnienia dotyczące poruszanej sprawy. Słuchajmy raz jeszcze:
  
       „Szanowny Panie Krzysztofie
Jestem w głupiej sytuacji, bo nie mogę wykluczyć, że większość racji jest po Pańskiej stronie (choć ta zmiana sensu w pierwszej scenie dialogowej to jednak wpadka). Jednak z powodów praktycznych, technicznych i finansowych nie jesteśmy w stanie odwołać się do następnego arbitrażu. Muszę się czegoś ostatecznie trzymać, a przypomnę, że konsultant został nam polecony przez zaprzyjaźnionych filmowców jako osoba kompetentna i profesjonalna w sprawie tekstów filmowych. Podtrzymuję zatem decyzję o
obniżce honorarium o 30%. […]
Jeżeli popełniłem błąd, który spowodował niedocenienie Pańskiej pracy, to jest mi naprawdę przykro i przepraszam”.
 
          No i jeszcze fragment maila wcześniejszego:
      
          „W sprawie przyjęcia tłumaczenia wiadomość nienajlepsza.
Daliśmy je do weryfikacji native speakerowi z dużym doświadczeniem w pracy z tekstami do filmów. […]W tej sytuacji jestem z wielką przykrością zmuszony zastosować §3 pkt. 2 umowy i obniżyć Pańskie honorarium o 30%.”.
 
          Tyle przynajmniej z tego korzyści, że znamy nazwisko owego „native speakera”. His name is Picheta. Roman Picheta.

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura