Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
2057
BLOG

Gdy śmierć nie pozwala na milczenie

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 48

        Nie planowałem zajmować się akurat dziś Tadeuszem Mazowieckim, no ale skoro, jak widzę, temat, żyje, i to żyje całkiem dobrze, spróbuję się podzielić swoją refleksją na zaproponowany temat. Otóż swego czasu, na tym blogu, poświęciłem cały wpis osobie i dokonaniom Tadeusza Mazowieckiego, człowieka, który przez ludzi organizujących pierwszy tzw. niekomunistyczny rząd, został wyznaczony na stanowisko premiera. Człowieka, który po roku swoich rządów, stracił całe społeczne zaufanie, jakim Polacy go na początku jego premierowania zechcieli obdarzyć. Człowieka, który – wierzę głęboko, że nie z własnej inicjatywy, ale za radą jeszcze głupszych od siebie – w momencie, gdy ogromna większość społeczeństwa nie mogła już na niego spokojnie patrzeć, postanowił, że zostanie prezydentem i przegrał z jakimś agentem, przywiezionym z Peru przez sowieckie służby, i wystawionym wyborach tylko po to, żeby odebrać Lechowi Wałęsie te kilka głosów. Młodszym czytelnikom wyjaśniam, że to co się stało wtedy, jesienią 1990 roku, można by dziś tylko porównać do całkowicie fikcyjnej sytuacji, gdy Donald Tusk nagle dostaje w skórę od … ja wiem?... tego Szwajcara, którego do Polski parę lat temu sprowadził niejaki… lepiej zmilczę, bo mnie jeszcze poda do sądu, a ja jestem ostatnie okropnie zajęty krzątaniem się wokół swoich spraw… po to by został naszym prezydentem.

      Pisałem więc o Mazowieckim, bo bardzo mi zależało, żeby jak najwięcej osób, być może nie do końca świadomych sytuacji, zechciało zauważyć, że zjednoczonymi siłami Systemu tworzy się – zdecydowanie na potrzeby chwili – mit w oparciu o coś, co, jeśli się w ogóle zapisze w naszej historii, to tylko jako nasz wstyd i hańba. Pisałem więc o Mazowieckim przede wszystkim jako o złym – bardzo złym – premierze. O premierze z całą pewnością gorszym od wszystkich innych premierów, z którymi dane nam było się męczyć po roku 1989. Gorszym nawet od Jerzego Buzka i Jana Krzysztofa Bieleckiego. Ale problem Tadeusza Mazowieckiego był jeszcze poważniejszy. Ranking premierów, podobnie jak każdy inny ranking, ma to do siebie, że ktoś jest najlepszy, a ktoś inny najgorszy. To że się jest najgorszym, jest oczywiście marnym powodem do chwały, niemniej jednak najgorszym się jest trochę z własnej winy, ale też dlatego, że inni byli lepsi. A więc – bywa i tak.
      Dziś, kiedy oglądam – przyznaję, przez krótką bardzo chwilę – cyrk, jaki wokół tego zmarłego już przecież człowieka, urządzają żądni krwi propagandziści III RP, myślę sobie, że oto, jak na dłoni, widać dziś jeszcze jedną twarz Tadeusza Mazowieckiego. Twarz, która, niewykluczone, że w najbardziej decydującym stopniu stanowiła o jego historycznej klęsce. Twarz człowieka całkowicie i bezlitośnie przypadkowego.
      Proszę mnie dobrze zrozumieć. Ja oczywiście stoję wyprostowany nad grobem Tadeusza Mazowieckiego, bo, z jednej strony, jestem szczerze przekonanym, że on sobie na ten mój gest zasłużył, a z drugiej, w obliczu tego koncertu obłudy, zakłamania i manipulacji, z jakim dziś mamy do czynienia, cokolwiek jeszcze tu powiem, czy zrobię, jemu z pewnością to nic nie zaszkodzi. Jednak chcę też tu podkreślić fakt, że Mazowiecki interesuje mnie tu niekoniecznie jako człowiek, lecz bardziej jako były premier, upadły polityk i nieudaczny szef nieudacznej partii. Jestem pewien, że gdyby z jakiegoś powodu paru polityków uznało, że dla sprawy będzie dobrze, jeśli kolejnym premierem zostanę ja, albo mój sąsiad z góry, a my okazalibyśmy się na tyle ciemni, żeby tę propozycję z pełnym przekonaniem przyjąć, to bezwzględnie zasłużylibyśmy na jeszcze surowszą ocenę, niż Tadeusz Mazowiecki. To nie chodzi bowiem o to, że on był jakiś wyjątkowy. Problem polega na czymś zgoła odwrotnym. On nie był w najmniejszym stopniu wyjątkowy.
      Problem Mazowieckiego – i, jak już wspomniałem, dziś widać to może nawet lepiej niż kiedykolwiek wcześniej – polega na tym, że on był nikim więcej, jak zwykłym przechodniem. Gdyby wówczas, w roku 1989, zapadła decyzja, że dla zrównoważenia siły Kuronia, Michnika i Geremka, premierem zostanie Krzysztof Kozłowski, Jacek Woźniakowski, Józefa Hennelowa, albo jakiś inny redaktor z Tygodnika Powszechnego, piosenkarz, czy poeta z Krakowa, nikt nie byłby ani trochę bardziej lub mniej zdziwiony tą nominacją. Komuniści – w opinii wielu – lecieli ostatecznie na pysk, trzeba było kogoś nominować, byleby to nie był Kiszczak, czy Siwicki, czy właśnie Kuroń, a więc równie dobrze mógł to być jakiś Mazowiecki. Jednak i to też nie stanowi najważniejszej przyczyny tego, że piszę dziś kolejny tekst na temat tego człowieka. To co mnie do tego gestu zmobilizowało to to, co się dzieje wokół niego dziś. Dziś bowiem, nie widzę już absolutnie żadnego usprawiedliwienia dla tego, by tym dziś już zmarłym człowiekiem aż tak manipulować. O ile dwadzieścia pięć lat temu, czy nawet w latach późniejszych – jakoś to jestem dziś w stanie zrozumieć – cała atmosfera, to poczucie siły zwycięstwa i ta nadzieja, mogła z ludzi robić pajaców – a i ja sam tu nie jestem w żadnym razie czysty, to dziś, kiedy każde dziecko widzi, że nie ma już ani prawdy, ani idei, ani tak zwanego dobra powszechnego, a chodzi wyłącznie o to, żeby oszukać przeciwnika i go zniszczyć, dla zwykłej ordynarnej władzy i pieniędzy, więc można by było przynajmniej na koniec się zreflektować.
      Mieliśmy więc Tadeusza Mazowieckiego, zwykłego starszego pana, jak tysiące innych dookoła, który dał się prowadzić bandzie obślizgłych polityków i dziennikarzy, w głębokim przekonaniu, że oto każdy kolejny dzień daje mu to, co się nie mogło stać ani w roku 1990, ani w roku 1995, ani też po następnych pięciu latach. Spoglądał więc ten nieszczęsny człowiek najpierw w lewo i widział rozdętą fałszem twarz Donalda Tuska, następnie w prawo i przed nim ukazywało się kuriozalnie rozradowane czoło Kolendy-Zaleskiej, obracał się do tyłu, a tam już czyhało kolejne tandetne kłamstwo o twarzy prezydenta Komorowskiego. Nastawiał ucha, a tu Hymn. Dla niego! Nastawiał drugie ucho, a to mu śpiewali „Sto lat!” … i on się oczywiście cieszył. Po prostu się cieszył. Bo to tak miło, jak człowieka szanują.
      Co za smutek! Co za żal! Fatalnie się kończy to życie. Na szczęście tym obłudnikom już naprawdę niewielu zostało. A potem już tylko przepaść. Już nie mogę się doczekać.
 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka