Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1796
BLOG

Nie śpię, bo czytam - czyli o intelektualistach z Croppa

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Kultura Obserwuj notkę 25
      Jak już pisałem, pobyt na targach książki w Krakowie był dla mnie źródłem wielu ciekawych refleksji, z których o jednej jednak chyba jeszcze nie wspominałem. Otóż wydaje mi się, że nikt, kto tam w ciągu tych czterech dni miał okazję gościć, a wykazywał choćby minimalną spostrzegawczość, nie mógł nie zauważyć, że ogromna większość osób, które postanowiły się tam pojawić, były zainteresowane wszystkim, tylko nie książkami. I ja bym się temu nie dziwił, gdyby to miejsce było zdominowane albo przez wczesnoszkolną młodzież, taką choćby, jaka w sobotę opanowała stoisko, na którym się prezentował Wojciech Cejrowski, czy przez wydelegowanych przedstawicieli zakładów pracy, z czym mieliśmy niekiedy do czynienia w latach tak dawno już minionych. Tu jednak, ile razy przed naszym stoiskiem robiło się na tyle luźno, by można było obserwować przechodzących ludzi, ja widziałem wyłącznie coś, co jednoznacznie aspirowało do tego, by to traktować, jako tako zwany „kwiat krakowskiej inteligencji”.  A więc były te najbardziej oryginalnie wystrojone dziewczyny, z których każda wyglądała, jakby wyszła prosto spod ręki najlepszych krakowskich projektantów, ci mężczyźni z siwymi brodami i zamyślonymi czołami, przy których niegdysiejszy Jacek Woźniakowski mógł robić wrażenie co najwyżej wiejskiego pastuszka, te starsze panie, jakby wyjęte prosto z Klubów Inteligencji Katolickiej… i wszyscy oni, powtórzę, zachowywali się, jakby jedyną rzeczą, jaka ich interesowała, było to, ilu to jeszcze sławnych ludzi uda się im tam zobaczyć, i ilu ewentualnie znajomych spotkać.
     Może bardziej jasno powiem, o co mi chodzi na przykładzie mi akurat najbliższym. Jak niektórzy z czytelników tego bloga może wiedzą, dotychczas wydałem cztery książki i wszystkie one były wystawione na tych targach. Co też może wiadomo, okładki każdej z nich zaprojektowane są przez jedną osobę, wedle jednego pomysłu, i każda z nich przedstawia obraz wybitnego polskiego współczesnego artysty Marka Kamieńskiego. Oczywiście biorę pod uwagę taką możliwość, że ktoś może uznać, że te okładki w ogóle nie są dobre, a obrazy na nich przedstawiane są do niczego, jednak chyba każdy przyzna, że one się muszą rzucać w oczy; że nawet jeśli ktoś się nie zgodzi z opinią, że to są okładki naprawdę najwyższej klasy, a ma w sobie choćby minimalną wrażliwość estetyczną, musi na nie zwrócić uwagę. Choćby po to, by zobaczyć, co to są za obrazy. Kto je namalował.
     Przez te dwa dni, jak tam siedziałem, a przed mną przesuwał się ten tłum, ani jedna osoba – powtarzam, ani jedna – nie zatrzymała się, żeby choćby zobaczyć, co to są za obrazy. Ja nie mówię, że ich miało przyciągnąć nazwisko autora, czy choćby nawet tytuł. Chodzi tylko o te obrazy. Chodzi wyłącznie o czystą ciekawość estetyczną.
     Żeby nie było wątpliwości, powtórzę swoją myśl jeszcze raz. Moim zdaniem te cztery okładki, te cztery fantastycznie kolorowe obrazy na czarnym tle, to są najlepsze okładki, jakie się znalazły na tych targach, ale biorę pod uwagę, że ktoś woli inną estetykę, i tę moja opinię uważa za głupią. Natomiast uważam, że ktokolwiek ma w sobie choćby minimalne zainteresowanie dla najogólniej rozumianej sztuki, powinien był choćby przystanąć. Tu – mieliśmy wynik zerowy.
    Jeszcze inaczej. Mam troje dzieci i one wszystkie – przynajmniej pozornie – bardzo się interesują muzyką. W związku z tym na muzyka u nas gra niemal bez przerwy. Ponieważ ja najczęściej dochodzące do mnie dźwięki słyszę po raz pierwszy w życiu, nie wiem, kogo to oni ostatnio wygrzebali. Jednak, ile razy zwrócę uwagę na coś choćby minimalnie różniącego się od tego, co jest tam zawsze, pytam ich, kto to taki. Słyszę jakąś piosenkę, choćby i nie szczególnie wybitną, ale zaledwie inną od całej reszty, i pytam: „Kto to śpiewa?” Co z tą wiedzą robię dalej? Najczęściej nic, ale w każdym razie zwracam na to coś uwagę. W przeciwnym jednak kierunku to nie działa. Ja coś puszczam, czy to z płyty, czy na DVD, one wchodzą do pokoju, wychodzą, coś gadają, czegoś szukają i najczęściej nawet okiem nie rzucą, co to tam się dzieje. I znów, nie chodzi o to, że moim zdaniem oni powinni lubić, to co ja lubię. Oczywiście, że nie. Ja tu mam na myśli najbardziej podstawową ciekawość nowego. One – i oczywiście jest mi przykro to mówić – nie zwrócą na nic uwagi, o ile wcześniej nie dowiedzą się, że na to uwagę należy zwrócić.
     Wróćmy do książek. Jak już parokrotnie tu wspominałem, kiedyś wprawdzie czytałem dużo, jednak od wielu lat jakoś mnie ta pasja opuściła. W związku z tym też minione targi w Krakowie były dla mnie interesujące wyłącznie z punktu widzenia książek, które sam napisałem. Parę razy jednak zdarzyło mi się pochodzić po innych stoiskach. Wszędzie się zatrzymywałem, bo tu zobaczyłem ciekawą okładkę, tam mi się rzucił w oko ciekawy tytuł, gdzie niegdzie wreszcie zainteresował mnie inny niż tradycyjny format książki. Brałem ją więc do ręki i sobie oglądałem. To jest trochę tak, jak się idzie ulicą i widzi przechodzących ludzi, z których każdy wygląda inaczej, kamienice, z których każda ma w sobie coś unikalnego, słyszy się dźwięki, z których każdy niesie coś innego. Są jednak, jak wiemy, wśród nas tacy, co wychodzą z domu, idą coś załatwić, potem wracają i na tym koniec. Zapytamy ich wtedy, co tam ciekawego na mieście, a oni nam powiedzą, że nic. To samo co zawsze.
     Otóż moim zdaniem, zdecydowana większość z tych, którzy przyjechali w zeszły weekend do Nowej Huty na targi, to właśnie tacy ludzie. Oni tam przyszli wyłącznie po to, żeby załatwić sprawę.
     Większość. W pewnym momencie przed stoiskiem pojawił się człowiek z długimi włosami, taki trochę rock’n’rollowiec. Stanął i zaczął się wpatrywać w te okładki. Potem wziął do ręki książkę o rock and rollu, nie otwierał jej, tylko patrzył na okładkę. Powiedziałem mu więc, że to ja napisałem tę książkę i zapytałem, co go tak zainteresowało, no on odpowiedział, że właśnie tytuł i okładka. Pogadaliśmy chwilę, on mnie trochę wypytał o to, co ja tam piszę, i ostatecznie kupił tę książkę. Ostrzegałem go, że tam są opinie, które mogą się dla niego, jako miłośnika rocka, kontrowersyjne, czy wręcz oburzające. Że jeśli on na przykład bardzo lubi Metallikę, może dostać na mnie cholery. Jeśli on uwielbia Guns’N’Roses, może tego co tam jest napisane nie znieść. Jeśli wreszcie, jego zdaniem, The Who to potęga, możemy mieć kłopot. Na co on odpowiedział, że nie ma sensu czytać tego, co już się wie. No i, jak mówię, kupił tę książkę.
     A ja go stąd chciałbym serdecznie pozdrowić. Nie sądzę, żeby on czytał ten blog, ale i tak go pozdrawiam. Jedynego człowieka z tych tysięcy miłośników wyższej sztuki, który przez te dwa dni przeszedł przed tymi czterema okładkami i się zaciekawił. Nie mną, nie tym, co ja piszę, ale po prostu światem, który wokół. Pozdrawiam Cię, Przyjacielu. Było mi bardzo miło. Mam nadzieję, że nie żałujesz.
 
 
Zachęcam wszystkich do kupowania książki o rock and rollu. Można ją zamawiać od rana do nocy i od nocy do rana w księgarni u Coryllusa pod adresem www.coryllus.pl.
 
      

    

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura