Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1711
BLOG

O tym, jak zwariować z desperacji

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 38

       Wśród wielu pretensji, jakie od dłuższego już czasu zgłaszam w stosunku do tak zwanych „naszych”, a – co bardzo istotne – mam tu na myśli wyłącznie tych, których podejrzewam, czy to zaledwie o dobroduszną naiwność, czy też aż o niewybaczalną głupotę, na pierwszy plan wysuwa się ta oto, że niemal wszyscy oni tak bardzo potrzebują potwierdzenia dla swoich racji, że, jeśli nawet owo potwierdzenie przychodzi ze strony ludzi znacznie mniej dobrodusznych i naiwnych od nich, gotowi są oni przytulić do swojego serca nawet najbardziej parszywego kłamcę i oszusta. Powiem więcej: mam czasem wrażenie, że im większy z owego zwiastuna dobrej nowiny oszust i kłamca, tym nasza wiara w jego nawrócenie jest większa.

      Przykłady można by zresztą mnożyć. Wszyscy pewnie pamiętamy, jakie zasługi dla Kościoła i Ojczyzny ma na swoim koncie Paweł Kukiz, a jeśli tak, to tym bardziej wiemy, jak on się w pewnym momencie potrafił ustawić, by się nagle po tych wszystkich wybrykach zakwalifikować do tak zwanej Szkoły Patriotycznych Kołczów. Wiemy już chyba wszyscy znakomicie, jaki to gagatek z takiego Piotra Ikonowicza. Jednak owa wiedza nie zmienia faktu, że oto tygodnik „W Sieci” przeprowadza z nim rozmowę, której jedynym, jak się zdaje, celem jest ubłaganie go, by zechciał powiedzieć choć jedno dobre słowo o Jarosławie Kaczyńskim, a większość z nas aż zaciska kciuki, żeby on uległ. A jak ulegnie, to już jest „nasz”. Tak jak ów tygodnik, no i człowiek, który wspomniany wywiad przeprowadził.
      A spójrzmy na historię takiego Turowskiego. Ile lat musiało upłynąć, żeby ci, którzy go znali, cenili i uważali za polskiego patriotę i porządnego katolika, zorientowali się, że zostali oszukani. No i przede wszystkim, ile jemu czasu zajęło, żeby owo zaufanie zdobyć.
      A ja już się tylko zastanawiam, co zrobimy, jak któregoś dnia tygodnik „W Sieci” opublikuje rozmowę z… ja wiem? Jarosławem Kuźniarem, gdzie on nam opowie o tym, jak już ma dość tego kłamstwa i jak bardzo chce od dziś służyć Polsce, a część z nas rozpłynie się w szczęściu i satysfakcji. I ilu z nas rzuci się do księgarń, by kupić jego książkę, fantastycznie wręcz zatytułowaną, dajmy na to: „Moje życie w jaskini kłamców”.
      Wiem, że już o tym pisałem, i że się tu w gruncie rzeczy powtarzam, ale jest to coś, co mnie naprawdę martwi, z tego prostego powodu, że moim zdaniem, niewiele jest rzeczy gorszych, niż niczym nieusprawiedliwione oszukiwanie się, w sytuacji, gdy już i tak jesteśmy otoczeni wyłącznie przez oszustów, a na szali nie leżą jakieś nieważne punkty w grze, ale niekiedy i nasze życie.
      Staram się jednak ludzi, którzy tak bardzo wyczekują tego zwycięstwa, że gotowi są nawet zaprzeczyć zdrowemu rozsądkowi, byleby poczuć tę nadzieję, rozumieć. Ja wiem, że tak naprawdę, to wszystko jest bardzo ludzkie, a są przecież chwile, kiedy faktycznie nie jest łatwo się temu kłamstwu oprzeć. To jest pewnie trochę tak, jak w przypadku kogoś, kto jest śmiertelnie chory, i czepia się tego życia z taką desperacją, wbrew faktom i nawet wbrew nadziei.
      Tyle że wciąż, tu akurat chodzi o życie, a tam? A cóż się takiego stanie, jeśli się okaże, że Muniek Staszczyk może i jest ostatnio pobożny, tyle że i tak, zanim się pomodli, musi sobie strzelić tak zwanego „bucha”? Ojczyzna tego nie przeżyje?
      Ostatnio jednak, wciąż jednak zachowując te niemiłe myśli, nie mogłem nie zauważyć, że z czymś bardzo podobnym mamy do czynienia po drugiej stronie. I to im bardziej wszystko wskazuje na to, że czas projektu o nazwie Platforma Obywatelska powoli mija, że prawda o Smoleńsku nieubłaganie wychodzi na wierzch, a przejęcie władzy przez Prawo i Sprawiedliwość staje się coraz bardziej realne, całe grupy tak zwanych „walczących antykaczystów” aż stają na głowie, by wyszukiwać najdrobniejsze ślady czegoś, co im pozwoli uwierzyć, że tego co oni widzą, zwyczajnie nie ma. I by, kiedy im się to jednak nie uda, sobie wmówić, że coś jednak musi być na rzeczy.
     Niedawno pisałem o człowieku nazwiskiem Wóycicki, który tak bardzo pragnął uwierzyć w to, że jest dobrze, że przyjął za dobrą monetę jeden, zupełnie ewidentnie oszukany, sondaż, i, jak podejrzewam, upił się z tej radości. Dziś zaglądam na Salon24, a tam najpierw jeden komentator autentycznie się cieszy, że dr Cieszewski nazwał członków Zespołu Macierewicza „świniami”, a co tak naprawdę on sam sobie od początku do końca, zapewne dla poprawienia sobie samopoczucia, wymyślił; dalej, kto inny informuje, że oto Antoni Macierewicz wycofał się z teorii o zamachu w Smoleńsku; gdzie indziej z kolei czytam refleksje na temat tego, że między Macierewiczem a Kaczyńskim panuje zimna wojna w kwestii przywództwa; w innym z kolei miejscu, jeszcze ktoś inny – absolutnie niezainteresowany polityką oczywiście – pisze pean pochwalny na cześć papieża Franciszka, który już za chwilę ogłosi pierwszą kobietę kardynałem. Tylko jeszcze wcześniej może zdelegalizuje celibat.
      To jest tak zwane „dziennikarstwo społeczne”, ale mamy też całą kupę zawodowców. A tam już tylko tytuły: „Abp Michalik usunięty z Episkopatu?”, „Poseł Hofman pedofilem?”, „Franciszek opuszcza Watykan?”, „Ostatnie dni PiS-u”, „Z ostatniej chwili: To była zwykła katastrofa” – a wszystko po to, by za chwilę się okazało, że ktoś od Palikota powiedział, że Michalika trzeba pozbawić święceń, kto inny zapytał, co by było, gdyby Hofman okazał się pedofilem, jeszcze gdzieś napisano, że papież wyjechał na wypoczynek, a gdzie indziej poszła informacja, co władze PiS-u robiły w ciągu kilku ostatnich dni. No i że wreszcie gdzieś tam kibice się spodziewali, że Legia wygra, a tymczasem przegrała 0:7.
      Ktoś mi powie, że to jest tylko propaganda, wymierzona w prawdę, a jej celem jest zniszczenie naszej nadziei. Otóż uważam, że nie. To znaczy, może i jej pierwszym celem było faktycznie zniszczenie naszej nadziei, ale, przy okazji – przede wszystkim ze względu na fakt, że naszej nadziei zniszczyć się nie da –  efekt jest taki – on musi być taki – że ci, którzy tak bardzo liczą na to, że to wszystko jest jednak prawdą, za każdym razem, w pierwszym odruchu, przyjmują te informacje z okrzykiem radości, który natychmiast jest wypierany przez jęk zawodu. A to nie jest zdrowe. To w żaden sposób nie jest zdrowe. Jestem przekonany – i o tym też już tu, czy może tam wspominałem – że ten rodzaj wahań nastrojów musi na wielu z nich działać psychicznie wręcz demolująco. Oni się muszą przez to wszystko ostatecznie rozsypać. Właśnie psychicznie. A to ich doprowadzi do punktu, który niedawno bardzo ładnie opisał Coryllus, pisząc o tym nieszczęśniku, „pensjonariuszu domu dla obłąkanych w Abramowicach pod Lublinem, wiszący przez cały dzień na ogrodzeniu, w nadziei, że ktoś z przechodniów poczęstuje go papierosem ‘Giewont’”.
       A za to jak się zachowali, wtedy, gdy zachowywać się należało ze szczególną wrażliwością, uważam, że to będzie stanowiło dla nich karę bardzo adekwatną.
     
      

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka