Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1469
BLOG

Do Sławatycz, do Kodnia i do beztroski lat, które nie wrócą

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Zdrowie Obserwuj temat Obserwuj notkę 21

      Kiedy kończył się PRL, my byliśmy małżeństwem od paru zaledwie lat, a nasza córka ledwo nauczyła się chodzić i coś tam mówić, pod pewnymi względami moje życie nigdy wcześniej i chyba też nigdy już później nie było tak wygodne i beztroskie. Zaledwie parę lat wcześniej ukończyliśmy studia, a ponieważ angliści wówczas stanowili zawód pierwszego zainteresowania, kto wie, czy nie bardziej nawet niż lekarz, prawnik, czy inżynier budownictwa, nawet nam w głowie nie było, żeby za przysłowiowe grosze iść pracować do szkoły. Ja więc zarejestrowałem firmę „Biuro tłumaczeń języka angielskiego”, i zacząłem albo tłumaczyć, albo uczyć prywatnie, moja żona zajęła się wychowywaniem dziecka, a niekiedy też i udzielaniem lekcji, i wydawało się, że w ten sposób szczęśliwie dociągniemy do późnej starości w dobrobycie, który będzie nam wypełniał wolny czas.

     Były to dni, kiedy całe lato regularnie spędzaliśmy w Przemyślu, wydając pieniądze i używając życia, a wczesną jesienią braliśmy nasze dziecko i jechaliśmy do Rycerki do pewnego pana Stefka Kurowskiego i tam również używaliśmy życia i wydawaliśmy zarobione w ciągu roku pieniądze. I tak mijały lata, potem przyszła III RP, pamiętam, że jeszcze w roku 95 czy 96 pojechaliśmy już z trójką dzieci na trzy tygodnie do Walii i Londynu… i jakoś tak chwile później, w tamtych właśnie latach wszystko zaczęło się gwałtownie kończyć.
     Wspomniałem o wakacjach, że wówczas były one dla nas czymś równie naturalnym, jak całoroczna praca. Pamiętam, jak przez pewien czas pracowałem w takiej przykościelnej instytucji pod nazwą „Kana”, gdzie w ciągu roku szkolnego uczyło się dzieci z biednych rodzin języków i obsługi komputera. Przychodziły wakacje, lekcje były zawieszane, a myśmy wyjeżdżali do Przemyśla. A ja pamiętam, jak któregoś dnia ksiądz, który zajmował się tą szkołą od strony organizacyjnej, zaproponował mi, że oni mi dadzą tam etat, ale pod warunkiem, że ja będę normalnie w wakacje przychodził do pracy. Ja go pytałem: „Po co, skoro tam w wakacje i tak nie ma dla mnie nic do roboty?”, ale z nim, normalnie, jak to z księdzem, rozmowy nie było, no i w końcu się pożegnaliśmy, bo ja, pomijając już cały absurd tej propozycji, sobie roku bez dwóch miesięcy wakacji nie wyobrażałem.
     Jutro wyjeżdżam do siebie na wieś. Na tydzień. I to jest i tak sukces, biorąc pod uwagę, że w zeszłym roku byłem tam zaledwie przez cztery dni. Ale i tak jednocześnie regres, biorąc pod uwagę, że w zeszłe wakacje w sierpniu pojechaliśmy jeszcze na tydzień do Anglii na zaproszenie naszego kumpla Tobiasza11. Tak czy inaczej, owe dwa miesiące laby sprzed lat to już melodia przeszłości, która nie wróci. A z drugiej strony ten tydzień spędzony od jutra na mojej wsi, to jest coś, czego nie zastąpiłby nawet ów biustonosz firmy Triumph dla mojej żony, o którym wspominałem w jednej ze swoich książek. Bo dopiero teraz potrafię docenić każdą chwilę z tych dni, które przede mną.
     Jedziemy jutro z moim synem do Sławatycz i jestem zdeterminowany, żeby poczuć każdą sekundę ze spędzonych tam chwil. I jestem pewien, że ją poczuję. Zobaczę ten kościół i tę cerkiew, stojące zgodnie i dokładnie obok siebie, zobaczę te brzozy, te łąki, te rzekę, to tak zwane „wyniesienie”, o którym uczyliśmy się na geografii w liceum, tych ludzi i poczuję ten zapach; pojadę do Kodnia, żeby się wyspowiadać u stóp Matki Boskiej skradzionej przed laty przez księcia Sapiechę z samego Rzymu i u Jej stóp przyjąć Komunię, a potem wrócę. I już więcej nigdzie w tym roku nie wyjadę.
      Myślę, że przez ten tydzień nie napiszę żadnego tekstu. Z tego co dziś już widzę, i tak codziennie będę miał te swoje lekcje na Skypie i uważam, że to i tak więcej, niż to, na co mnie aktualnie stać. No a jeśli się uda, to się odezwę. Kto wie? Kto wie? Na razie jednak proszę mnie zrozumieć i dać mi ten tydzień. Dziękuję. Do zobaczenia.
 
Przy okazji zachęcam do odwiedzania księgarni Coryllusa pod adresem www.coryllus.pl, gdzie można już kupić najnowszy numer Kwartalnika z absolutnie fantastycznym tekstem na temat wielkiego żywopłotu w kolonialnych Indiach. Jedyny dotychczas na ten temat w języku polskim. Poza tym przypominam, że do wyczerpania nakładu, który już tuż tuż, obie książki Toyaha sprzedawane są po wyjątkowo atrakcyjnej cenie, 15 złotych za egzemplarz. 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości