Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1780
BLOG

Czy Mick Jagger pójdzie do nieba?

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Kultura Obserwuj notkę 62

       Chris Rock, słynny czarny aktor i tak zwany „stand up comedian”, jeden z tych, o których Cezary Pazura mówi, że on by też tak potrafił, gdyby tylko polska zapyziała kultura nie zakazywała używania wulgarnych słów na scenie, w jednym ze swoich występów opowiada taką oto historię. Otóż mieszka on w bardzo bogatej dzielnicy o nazwie Alpine w stanie New Jersey, w domu, który kosztował miliony dolarów. W sąsiedztwie stoi wiele innych podobnych posiadłości, z czego trzy zajmują czarni artyści, tacy jak on. W jednym z nich mieszka piosenkarka R&B Mary J.Blige, w drugim raper Jay-Z, w trzecim wybitny aktor Eddie Murphy. Czterech czarnych na setki domów. Reszta to biali i jak twierdzi Chris Rock, żaden z nich nie jest ani aktorem, ani piosenkarzem, ani muzykiem. Chris Rock opisuje sytuację w ten sposób: On sam jest wybitnym amerykańskim aktorem komediowym. To jest fakt potwierdzony choćby przez to, że jako jeden z nielicznych miał przywilej prowadzić oscarową galę. Mary J. Blige to jedna z największych na świecie artystek R&B. Jay-Z jest jednym z najwybitniejszych raperów współczesnej sceny. No a Eddie Murphy to największy aktor komediowy we wszechświecie. Ponieważ przemysł rozrywkowy wynagradza swoich najwybitniejszych przedstawicieli hojnie, oni wszyscy tam mieszkają właśnie w owym Alpine, mają tam te swoje wypasione domy i zadają szyku. Kim jest zatem najbliższy biały sąsiad Chrisa Rocka? Otóż jest on dentystą. Czy on jest może najwybitniejszym dentystą na świecie? Nie. Czy jest on może jednym z najlepszych dentystów na świecie? Też nie. A więc może jest on po prostu bardzo dobrym dentystą? Możliwe, ale tu akurat żadnych konkretnych informacji nie mamy. Jedyne co o nim wiadomo, to to, że jest dentystą.

      Sens tej historii, tak jak ją opowiada Chris Rock, jest przedstawiony w taki sposób, by mógł on akurat w wesoły sposób skomentować sytuację rasową z punktu widzenia pieniędzy, sukcesu i kariery, ja natomiast mam tu refleksje nieco inne i chciałbym je odnieść do spraw moim zdaniem znacznie bardziej poważnych, a mianowicie dobrze wykorzystanego talentu i otrzymanej za to nagrody. Pomysł na dzisiejszą notkę przyszedł mi do głowy wczoraj, po tym jak napisałem swoją wspomnieniową refleksję na temat aktora Robina Williamsa i z różnych stron pojawiły się komentarze sugerujące w ten czy inny sposób, że Robin Williams, jako hollywoodzki pajac, nie zasługuje na poważne traktowanie. I nie chodzi o to, że on akurat w czyjejś opinii był aktorem kiepskim, lub przeciętnym – choć i takie opinie się trafiały – ale o to, że istnieje pewien rodzaj kultury, a więc najbardziej prymitywnej kultury popularnej, która zasługuje z naszej strony jedynie na pełne pogardy splunięcie. Czemu? Bo to jest Ameryka, hamburgery, kowboje-pedały i wszechobecny kicz, a wszystko tonące w oparach koki.
       W wydanej przeze mnie jeszcze w zeszłym roku książce o rock’n’rollu pragnąłem przekazać myśl, że byłoby bardzo dobrze, gdybyśmy na ludzki talent i dokonania patrzyli nie przez pryzmat naszych zainteresowań i sympatii, ale bardziej obiektywnie, mając przed oczami wyłącznie człowieka, który otrzymał od Boga zespół talentów i je albo wykorzystał, albo zmarnował. Dlaczego, moim zdaniem, jest to takie ważne? Z tego prostego powodu, że wtedy dopiero, kiedy za tym wszystkim ujrzymy człowieka, uzyskamy perspektywę, która nam pozwoli przynajmniej zbliżyć się do prawdy. Ja nie napisałem w swojej książce ani o Mary J. Blige, ani o raperze Jaz-Z, bo ani jej ani jego nie znam, ani się ich twórczością nie interesuję, ani, jak podejrzewam, słuchanie jak oni śpiewają by mnie szczególnie nie porwało. Natomiast jeśli się dowiem, że on albo ona umarli, bo się zaćpali, albo wpadli w depresję, albo przydarzyło im się jedno i drugie, nawet do głowy mi nie przyjdzie, by to co się stało lekceważyć, czy choćby z tego kpić. Dlaczego? Bo będę wiedział, że oto odszedł jeden z najwybitniejszych muzyków, jakich stworzyła współczesna kultura popularna, a więc ktoś, kto swoje talenty wykorzystał tak, że Pan Bóg nie może jego dzieła odrzucić choćby nie wiem, jak był poirytowany jego grzechami. Nie zostaje się bowiem wybitnym, światowej klasy aktorem, gitarzystą, piosenkarzem, czy choćby barowym magikiem ot tak sobie. Ot tak sobie, można zostać co najwyżej przeciętnym dentystą.
      Nie wiem, czy potrafię tu powiedzieć jasno, o co mi chodzi. Obawiam się, że chyba jednak nie. A zatem spróbuję to rozważania przenieść na poziom bardziej przyziemny. Oto mamy takiego Micka Jaggera i ktoś nam natychmiast mówi: „Jagger? Stary. Nie żartuj. Ten dziadziuś funkcjonujący już tylko dzięki codziennej serii zastrzyków?”; pojawia się angielski kucharz Jamie Olivier – „Ten pedał? Przecież to jest kupa śmiechu, on jest dokładnie tak samo estetyczny, jak te jego kaszaloty, które on chce odchodzić”; oglądamy kolejny film z Leonardo Di Caprio – „Znów ten hollywoodzki laluś z Titanica? Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam!”; na jakiejś uroczystości pojawiają się Beckham z żoną i z dziećmi – „O nie! Znowu te pajace! Świat się naprawdę kończy”. I tak dalej i tak każdego dnia, a na końcu musi się prędzej czy później i tak pojawić apel, by ktoś nam może puścił płytę z piosenkami Kaczmarskiego, czy „Misia” Barei. Bo to jest dopiero kultura i dar.
      Ja oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że kultura popularna dziś, jak każda kultura i jak tak naprawdę wszystko, co nas otacza, to wynik w znacznym stopniu bardzo brutalnej manipulacji, propagandy i najbardziej oszukanego handlu. To jest dokładnie tak, jak mi niedawno powiedział pewien mój znajomy: od początku świata wszystko się sprowadza do jednej niezmiennej zasady, że z jednej strony masz tych, którzy mają pieniądze, a z drugiej tych, którzy pieniędzy potrzebują. Czasem jest tak, że jedni i drudzy to są ci sami ludzie. Co możemy w tej sytuacji zrobić my, żeby nie oszaleć i nie dać się przeciągnąć na tamtą stronę. Moim zdaniem, wybór mamy bardzo ograniczony, a jednocześnie bardzo prosty. W tym wszystkim powinniśmy umieć dostrzec człowieka, który dostał od Boga talent i go nie zakopał, ale pomnożył niekiedy tak, że z tego narodziła się prawdziwa fortuna. Każdy z nas ma do wykonania swoje zadanie i myślę, że najlepiej będzie, jeśli będziemy wszyscy się starali, by je wykonać jak najlepiej.
       I pamiętajmy. Nie bierzmy przykładu z cwanych dentystów – i to niezależnie od tego, czy oni działają w Hollywood, czy wCite du Cinemaktórzy nigdy nawet nie musieli sobie zadawać pytania: „Czy jestem naprawdę dobry?” Z pewnego szczególnego punktu widzenia bowiem, od nich lepsza jest nawet ta goła pani z czerwona chusteczką, którą można sobie obejrzeć pod jedną z moich ostatnich notek. Może zwłaszcza ona.
 
Książkę o muzyce można kupić na stronie www.coryllus.pl. Podobnie jak wiele innych. Zapraszam i uczciwie polecam. 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura