Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
3314
BLOG

Charlie Hebdo, czyli gdy System się śmieje

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 92

              Syn mój przyniósł mi zamieszczone w Internecie zdjęcie, przedstawiające kilkanaście wczorajszych wydań największych w Europie tabloidów, bym zobaczył, jak to wszystkie z nich, z wyjątkiem dwóch, poświęciły swoje wydania na relacjonowanie francuskiego zamachu. I, jak się już pewnie domyślamy, owe dwie czarne owce na owym europejskim oceanie wzruszeń, to nasz „Fakt” i „Super Express”. Celem publikacji obrazka było oczywiście uświadomienie nam, jak to bardzo Polska odstaje od tego, co przywykliśmy nazywać Europą, i jak bardzo owo odstawanie zaczyna już mieć wymiar cywilizacyjny i kulturowy. Kontrast bowiem między tym, czym się wczoraj zajmowała Europa, a tym, co, jak uznali – jestem pewien, że bardzo dobrze poinformowani o stanie świadomości swoich czytelników – wydawcy naszych dwóch brukowców, był autentycznie porażający. Z jednej strony ta straszna masakra, ci islamiści dobijający policjanta, te wnętrza redakcyjnych pokoi jakby ocalałych z kataklizmu, te twarze zabójców i ich ofiar, a z drugiej najpierw coś o kamienicy Tuska, a potem… już nie pamiętam – chyba kłopoty którejś z piosenkarek, czy aktorek.

      Patrzyłem na to świadectwo i powiem szczerze, że poczułem się naprawdę dumny. Czy to możliwe, pomyślałem sobie, że Polska na tle tego straszliwego kłamstwa, tej manipulacji i tego psychicznego terroru, wciąż jeszcze pozostaje swoistą wyspą? Czy to możliwe, że oni jeszcze do nas nie dotarli i najwyraźniej nie mają sposobu, by nas dopaść?

      Strzelanina w Paryżu wywołała tu na blogach całą serię komentarzy i nie wiem, jak to się rozkładało gdzie indziej, ale nie mogłem nie zauważyć, że ogólny ton, jaki zapanował tutaj, wskazywał raczej, że my wolimy traktować to co się tam stało, jako kolejną, niewyjaśnioną, a dla nas stanowiącą ewentualnie pole do intelektualnych spekulacji, prowokację. Podstawowy ton wypowiedzi na tym blogu sprowadzał się bowiem do tego, że to wszystko, co się tam stało, to wynik jakichś ukrytych międzynarodowych rozgrywek, w których to głupie pismo z jego głupimi rysownikami pozostaje tylko narzędziem w rękach ludzi, których ani twarzy, ani nazwisk nie znamy. A skoro tak, to my sobie owszem możemy pogadać, ale żeby się jakoś szczególnie w ten cyrk angażować, to już może niekoniecznie. Właśnie się dowiadujemy, że rząd francuski obiecał sfinansować najbliższe wydanie „Charlie Hebdo”, który ukaże się w nakładzie 1 miliona egzemplarzy i, jak się można domyślać, każdy Francuz będzie sobie poczytywał za obowiązek to coś zakupić. Nie wiem, jak wyglądają pierwsze strony „Faktu” i „Super Expressu” dziś, możliwe że pojawiły się w międzyczasie jakieś naciski i coś się zmieniło, ale jeśli nawet, to wczorajsze świadectwo jest na tyle mocne, że można poczuć moc.

      Dziś też ukazuje się kolejny numer „Warszawskiej Gazety”, a w niej felieton, który pisałem oczywiście jeszcze przed zamachem w Paryżu, ale którego przesłanie jakimś cudem dokładnie się łączy z tym, co się tam stało. Nie będę więc czekał do niedzieli i już dziś proponuje, byśmy sobie poczytali to co tak naprawdę i tak wszyscy wiemy. My to wiemy. Oni nie. My tak. I niech to będzie powodem naszej satysfakcji.

 

       Jestem pewien, że wielu z nas wie doskonale, że niemal wszystkie informacje, jakie się pojawiają publicznie, a traktowane są powszechnie, jako istotne, są wynikiem bardzo szczególnej manipulacji. I wcale przez to nie sugeruję, że one same w sobie są nieprawdziwe, czy jakoś szczególnie zmanipulowane – nic podobnego. Za nimi często stoi czysta prawda, rzecz natomiast w tym, że manipulacją jest fakt, iż to one akurat, a nie żadne inne, zostały przez System uznane za warte publikacji i rozpowszechnienia. A ja jestem pewien, że kogo jak kogo, ale czytelników „Warszawskiej Gazety” nie muszę zapewniać, że tego czego mamy nie wiedzieć dziś, dzisiaj się nie dowiemy, a tego czego mamy nie wiedzieć nigdy, nie dowiemy się nigdy. 

      Jak ów plan działa dokładnie, pokażę może na przykładzie najświeższej sensacji, gdzie okazuje się nagle, że przemówienia, jakie dotychczas wygłaszał w języku angielskim minister Radosław Sikorski, nie dość że były dla niego pisane przez byłego ambasadora Wielkiej Brytanii w Polsce, niejakiego Crawforda, to jeszcze polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych Crawfordowi za tak zwane „konsultacje językowe” płaciło po 19 tysięcy złotych od sztuki.

      I to jest oczywiście afera potrójna. Pomijając bowiem fakt, że nagle okazuje się, że z ową legendarną znajomością języka angielskiego przez Sikorskiego i jego światową pozycją wybitnego dyplomaty, to jest zwykły humbug, mamy do czynienia ze sprawę znacznie grubszą. Oto przede wszystkim okazuje się, że polskiemu szefowi dyplomacji przemówienia pisze ambasador obcego państwa – i sytuacji nie zmienia ani na jotę fakt, że owym ambasadorem nie jest jakiś ruski Wiaczesław, ale jak najbardziej nasz Charles – a jakby tego było mało, Brytyjczycy zamiast Sikorskiemu za tę przysługę coś odpalić, wręcz przeciwnie – biorą od niego ciężką kasę. Według wszelkich sensownych kryteriów, dużo za ciężką. A więc kolejna afera, czyż nie?

     I oto nagle przypominamy sobie, że o owym Crawfordzie, jako bliskim kumplu Sikorskiego, słyszeliśmy już trzy lata temu, dokładnie przy tej samej okazji, a mianowicie podanej publicznie informacji, że to brytyjski wywiad Sikorskiemu pisze przemówienia, na których ten się następnie lansuje, jako wybitny oxfordczyk. Jeszcze bowiem w roku 2011, kiedy Sikorski ze swoim „wielkim” wystąpieniem odniósł rzekomy sukces w Berlinie, wszystkie główne media ujawniły „sensacyjną” informację, że owo przemówienie napisał Sikorskiemu Crawford. I co? I nic. Nastąpiło parę ogólnych oświadczeń, a po nich już tylko cisza i nikt więcej jakichkolwiek pytań nie zadawał… i teraz znów pojawia się sensacyjna rzekomo wiadomość, że Sikorskiemu przemówienia pisze obcy ambasador. I co? Tego akurat jeszcze nie wiemy. Natomiast rozwiązanie tej zagadki usłyszymy zapewne wkrótce. Możliwe że razem z rozwiązaniem kolejnej: kto i po co wypuścił komisarzycę Bieńkowską na wywiad dla kolorowego magazynu „Viva”, by ona się tam kompromitowała, plotąc coś na temat swojej pasji do numerologii, wróżb i horoskopów?

      Czy ktoś mówił, że jest nudno?

 

Przypominam, że w księgarni Coryllusa na stronie www.coryllus.pl można cały czas zamawiać moje książki. Szczerze polecam – trzymajmy się prawdy.

 

 

 

 

 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka