Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
7623
BLOG

Grzegorz Braun, czyli o pasażerach na gapę

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 189

             We wczorajszej notce, komentując wydanie przez Jana Pińskiego (gdyby ktoś nie pamiętał, chodzi o naczelnego tygodnika pod tytułem „Wręcz przeciwnie”) tak zwanego „wywiadu rzeki” z Grzegorzem Braunem, Coryllus przyznał, że on tę informację znosi z najwyższym trudem, bo był taki czas, kiedy to on właśnie zaproponował Braunowi wspólne wydanie książki, tyle że wówczas Braun go najpierw zwodził, następnie powiedział, że nie może, bo jest już umówiony z Polonią Christiana, no i ostatecznie sprzedał się Pińskiemu. Naturalnie, ja emocje Coryllusa świetnie rozumiem, bo w tym, by normalny człowiek, w dodatku zgłaszający pretensje do bycia traktowania z szacunkiem, potrzebował się nagle zadawać z kimś takim, jak Jan Piński jest kosmos, od wpatrywania się w który, zwyczajnie boli głowa, jednak mój stosunek do Grzegorza Brauna definiowany jest przez sprawy zupełnie inne. Otóż ja bardzo dobrze pamiętam, jak przez naprawdę wiele miesięcy, kiedy Coryllus jeszcze liczył na jakąś współpracę z Braunem, na moim blogu od czasu do czasu pojawiały się komentarze, w których czytelnicy wymieniali nazwisko owego Brauna w taki sposób, jakby sądzili, że ja, Coryllus i Braun to swego rodzaju całość i że i ja zacznę o Braunie pisać, używając zaimka „my”. Tymczasem ja nie dość, że robić tego nie miałem zamiaru, to jeszcze owo nieustanne przywoływanie jego nazwiska działało mi na nerwy i tylko kwestie taktyczne nie pozwalały mi na to, by jednemu czy drugiemu odpisać, by się ode mnie z tym Braunem odpieprzył, bo Braun to dla mnie nie jest nawet ktoś, o kim mógłbym choćby powiedzieć, że jest czytelnikiem mojego bloga.

      Jest tu kilka osób, które są dla mnie ważne i z którymi, jak dziś z Gabrielem, czy kiedyś jeszcze z Kamiuszkiem, czuję pewną więź. Jeśli chodzi o Brauna, on najpierw przez jakiś czas był dla mnie zaledwie jednym z polskich dokumentalistów, który podobno jest „nasz”, a potem, kiedy się okazało, że on i Coryllus się znają, to jeszcze dołączyło do tego określenie „kumpel Coryllusa”. Osobiście z Braunem nie miałem nigdy nic wspólnego, z wyjątkiem tego jednego wieczoru, kiedy to gadaliśmy z jednej sceny w Klubie Ronina i przez to musiałem się wozić do Warszawy na rozmowę z prokuratorem, i jednego maila od niego, w którym mnie poprosił, abym mu przesłał tekst o ojcu Antoniewiczu. Po co? Nawet nie pytałem, ale domyślam się, że z prostej ciekawości. To wszystko. Poza tym, ja z Braunem nigdy nie zamieniłem jednego słowa, nigdy nie obejrzałem ani jednego jego filmu i nigdy nawet nie wysłuchałem z uwagą któregokolwiek z jego wystąpień, poza naturalnie wspomnianymi popisami w Roninie. Nawet numeru telefonu do niego nigdy nie miałem.

     Przyznaje natomiast, że zawsze o Braunie myślałem dokładnie w taki sam sposób, w jaki myślę o Janie Pińskim, Tadeuszu Płużańskim, Jerzym Targalskim, Witoldzie Gadowskim, Leszku Żebrowskim, czy różnych innych, mniejszych hiperprawicowych dziennikarzach, którzy do czasu, gdy zostaną przygarnięci przez któryś z tych kilku prawicowych tygodników opinii, aby tam pisać felietony, będą albo pyskować na blogach, jak Gadowski, albo – jeśli im się za darmo pisać nie chce – szarpać się z policją podczas kolejnych demonstracji, jak Braun właśnie, no i od czasu do czasu, przy którejś z okazji, nagle postanowią kandydować na prezydenta.

      Tymczasem Coryllus jeździł na te swoje spotkania z udziałem Brauna, po każdym z nich pytałem go, jak było, a on za każdym razem odpowiadał mi, że do dupy, bo praktycznie przez cały czas Braun nie dopuszczał ani jego, ani nikogo innego do głosu, a więc w końcu postanowiłem, że powiem mojemu kumplowi Gabrielowi, żeby machnął ręką na tego całego Brauna i przestał sobie wmawiać, że to on jedzie na Braunie, a nie Braun na nim, bo jest dokładnie odwrotnie i to Braun korzysta z tego, że jest kumplem Coryllusa, a nie Coryllus z tego, że jest kumplem Brauna. Na nic. Owa słynna już wśród ludzi, którzy go znają, skromność wciąż kazała Gabrielowi wierzyć, że jeśli on z Braunem się jeszcze trochę poprowadzają, to sprzedaż znacząco wzrośnie, no a kto wie, czy oni wspólnie nie nakręcą jakiegoś filmu.

     Tymczasem było tak, że Braun, moim zdaniem kuty na cztery nogi cwaniak, od początku traktował Coryllusa, jako tego, który go wprowadzi w przestrzeń określaną nazwą „blogosfery”, gdzie sam Braun zwyczajnie nie istniał. Braun od pierwszej chwili zdawał sobie sprawę z tego, że pozycja, jaką blog Coryllusa zajmuje w świadomości tej części opinii, do której i on się zamierza apelować, a więc najbardziej inteligentnej i ambitnej prawicowej części społeczeństwa, jest tak poważna, że jemu wystarczy się Coryllusa uczepić, a reszta pójdzie jak po maśle. I dziś akurat, kiedy Grzegorz Braun postanowił zostać prezydentem, nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że znaczna większość osób, które mają ochotę głosować na Brauna w wyborach prezydenckich, to ci, którzy go identyfikują z Coryllusem właśnie. Nie jest bowiem tak, że dla nich Coryllus to ten, któremu Braun zgodził się przeczytać pierwszą Baśń, ale odwrotnie – Braun to ten, któremu Coryllus zaproponował to nagranie.

     Ktoś powie, że przesadzam i zdecydowanie deprecjonuje pozycję Brauna w tym układzie. Proponuję więc, byśmy zadali sobie pytanie najprostsze. Skoro nie chodziło o ty, by się przy Coryllusie podlansować, jaki cel miał Braun, by się z Coryllusem w ogóle zadawać? Czy może on to robił z czystego zachwytu nad jego twórczością? Chodziło może o to, że Braun uznał, że Coryllus, to jest takie zjawisko, że on go zwyczajnie będzie prowadził do sukcesu? No ale w takim razie, czemu, kiedy przyszło co do czego, to on pomysł Gabriela na ów „wywiad rzekę” natychmiast sprzedał Pińskiemu, a na niego samego się wypiął? Otóż ja mam na to odpowiedź. Braun od początku do Coryllusa miał stosunek taki, jaki mają do niego oni wszyscy: z jednej strony go podziwiają i mu zazdroszczą sukcesu, a z drugiej nigdy się nie zgodzą na to, by się przyznać do tego, że są mu równi, a kto wie, czy nie gorsi. Rzecz w tym, że Grzegorz Braun może się nie wiadomo jak zaklinać, jaki to jest niezależny i alternatywny, może jeszcze dziesięć razy być na zmianę zatrzymywany przez policję, a następnie przez sądy skazywany na tydzień aresztu i wypuszczany, fakt pozostaje faktem, że on jest dokładnie taką samą częścią Systemu, jak oni wszyscy i jak oni wszyscy znakomicie wypełnia swoje zadanie. I ja nie mam najmniejszych wątpliwości, że gdyby oni tylko się nie bali reakcji środowiska i tych wszystkich ironicznych komentarzy, że się zadają z plebsem, to by zarówno tu i tam siedzieli od rana do wieczora i pokazywali, jacy są fajni i otwarci. Ale tego nie robią, bo, jak już wspomniałem, środowisko im tego nie wybaczy, a dwa, że oni zwyczajnie nie są ani fajni, ani otwarci, a udawać też nawet nie potrafią. Wygląda więc na to, że gdy chodzi o Brauna, on był jedynie nieco bardziej od nich zdesperowany. I stąd się tu nagle na chwilę pojawił. 

 

Kilka dni temu, bez zbędnych fajerwerków, minęło 7 lat, jak się tu na tym blogu spotykamy. Wedle pobieżnych ocen nazbierało się tego w sumie około 2 tysięcy tekstów. To co pozwala zachowywać dobry nastrój to fakt, że miniony rok był zdecydowanie najpłodniejszy, a to świadczy, że sił nam nie brakuje. Przypominam, że dotychczas ukazały się dwa zbiory felietonów z tego bloga, jeden jeszcze pisany pod imieniem Toyah, drugi już sygnowany imieniem i nazwiskiem. Podobnie jak inne moje książki, oba tytuły dostępne są w księgarni na stronie www.coryllus.pl. „O siedmiokilogramowym liściu” w cenie zaledwie 15 złotych, „Palimy licho” jeszcze pachnące drukarnią, w więc bez żadnych ulg. Polecam obie. Jak lubi mawiać Coryllus, to jest produkt najwyższej jakości.

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka