Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
3606
BLOG

O prezydencie z tarczą i amuletem i o nas, zlęknionych niewolnikach

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 129

      O tym, że Andrzej Duda idzie do ostatecznego sukcesu, my tu u nas w domu, wiedzieliśmy wczoraj mniej więcej od wczesnych godzin popołudniowych, a ja – co przypomnę z nieskromna satysfakcją – zapowiadałem to zwycięstwo na tym blogu jeszcze w listopadzie. Mijał więc ów ponury niedzielny dzień, moje dzieci nie opuszczały tego nieszczęsnego Twittera nawet na moment, przekazując mi odpowiednie informacje, a ja z każdą chwilą byłem już tylko spokojniejszy. No i nagle okazało się, że ponieważ w którymś z lokali wyborczych zmarła jedna kobieta, przez to na pierwsze wyniki sondażowe będziemy musieli dodatkowe półtorej godziny, i w tym momencie najpierw Jarosław Gowin „zaćwierkał” coś o siłach Mordoru, a ja sam zacząłem otrzymywać esemesy z bardzo szczególnym „łańcuszkiem” wzywającym do modlitwy, bo władza próbuje sfałszować wybory. Próbowałem z moimi przerażonymi przyjaciółmi dyskutować i tłumaczyć im, że sprawa jest już zamknięta, Duda wygrał, Komorowski odchodzi – wszystko na nic. Niemal co minutę, mój telefon odbierał kolejne esemesy z wezwaniem do modlitwy, bo „oni chcą nas pozbawić zwycięstwa”.

      Dziś Andrzej Duda, nasz wymodlony prezydent, rozdaje ponownie kawę, a ja sobie myślę, że nadszedł nowy czas, z którym przynajmniej ja będę się musiał solidnie zmierzyć, a, co więcej, uważam, że mam do tego wszelkie prawa. Otóż kiedy Jarosław Kaczyński wskazał Andrzeja Dudę jako kandydata na prezydenta, ja akurat, jak już przypomniałem wyżej, byłem niemal jedynym człowiekiem poza samym pewnie samym Dudą, który wierzył w to, że on tę kampanię wygra. Jeśli ktoś chce, niech sobie przejrzy ten blog i znajdzie odpowiedni tekst.

      To ja również jednak od niemal już trzech lat zwracałem uwagę na to, że wszystko wskazuje na to, że dochodzimy do momentu, kiedy władza w Polsce zostanie zmieniona i to nie wyłącznie, ani nawet przede wszystkim, dzięki woli społeczeństwa, ale koncesji, jaką na rzecz owego społeczeństwa uczynił System. Pisałem o tym – o jednym i o drugim – przez całe długie miesiące, dowodząc, że przed nami czas dramatycznych zmian na poziomie, którego nikt z nas nie dość, że nie jest w stanie kontrolować, to jeszcze nawet nie potrafi ogarnąć swoją myślą. I dziś wszyscy zobaczyliśmy jak na dłoni, jak to się robi w przysłowiowym Chicago.

     A dziś widzę, jak wielu z nas i jak bardzo, nie zrozumiało z tego co się stało dosłownie nic. W tej sytuacji chciałem dziś złożyć pewną deklarację: czekam jeszcze na jesienne zwycięstwo PiS-u, a potem obiecuję, że nie będę miał litości, bo jestem przekonany, że tak naprawdę, to co było od zawsze naszym największym wrogiem, to my sami, nasz strach i nasza gnuśność.

 

Oczywiście księgarnia Coryllusa wciąż stoi otworem, a w niej ostatnie egzemplarze pierwszego zbioru tych felietonów „O siedmiokilogramowym liściu i inne historie”, gdzie jak na dłoni mamy obraz tego, jak się hartowała owa nienawiść, która dziś nas tak strasznie oplotła. Szczerze polecam. To jest szczególnie dziś lektura obowiązkowa: http://coryllus.pl/?wpsc-product=o-siedmiokilogramowym-lisciu-i-inne-historie

 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka