Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
2556
BLOG

Jak się nawalić dwoma kieliszkami wina tak, by starczyło na dwa dni?

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 56

          Gdy chodzi o Daniela Olbrychskiego i jego świeżą przygodę z jazdą po pijaku, moja pierwsza i podstawowa refleksja mogłaby być taka, że każdemu się może zdarzyć, a kiedy mówię „każdemu” to chodzi mi o to, że jeśli ktoś lubi się czasem napić, a jeździ samochodem, to znajduje się w tak zwanym „targecie” i na to rady nie ma. W ten sposób zatem potraktowałbym to co się przydarzyło Olbrychskiemu – i to mimo faktu, że ów Olbrychski od paru już lat zajmuje bardzo poczesne miejsce znajduje się na mojej liście tak zwanych „all time favourites” – gdyby nie to, że zarówno on, jak i jego żona, ale przede wszystkim może reżimowe media, zamiast się dyskretnie zamknąć i pozwolić robić z siebie pośmiewisko polskiej prawicy, która nagle, w tak charakterystyczny dla siebie sposób, uznała, że ten Olbrychski spadł jej jak dar z niebios, uznali oni wszyscy za stosowne udzielić Olbrychskiemu głosu i pozwolić mu gadać, gadać i gadać.

     Otóż obejrzałem sobie wczoraj w telewizji TVN24 całość rozmowy, jaką z Olbrychskimi przeprowadził – przepraszam, ale gdybym się powstrzymał, sumienie by mnie zabiło – ten kosmita Morozowski, oraz wcześniejszą wypowiedź owej szczególnej parki dla porannego programu TVN, i przyznam uczciwie, że z mojego punktu widzenia, przed nami jest już tylko ściana i ona ani drgnie dopóki ludzie tacy jak Olbrychski z żoną i ci, z którymi oni wymieniają się usługami, nie zejdą nam z oczu raz, a dobrze.

      Gdyby ktoś nie wiedział, jak było, krótka informacja. Otóż, wedle relacji samego Olbrychskiego, po wieczornym przedstawieniu w teatrze, on wrócił do domu, wraz z żoną zasiedli sobie na tarasie, otworzyli flaszkę wina i tak im przy tej flaszce zeszło do trzeciej nad ranem. O godzinie 14 następnego dnia, Olbrychski wstał raźny jak skowronek, wsiadł do swojego auta i niemal w tym samym momencie został zatrzymany przez pozostających od 24 maja na służbie kaczystowskiego reżimu policjantów, przebadany alkomatem i oskarżony o ni mniej ni więcej jak całe 0,9 promila.

     Oczywiście, ja chętnie się przyznaję do tego, że sposób w jaki ja ową sprawę relacjonuję jest daleko subiektywny, a dla Daniela Olbrychskiego niesprawiedliwy. Jeśli bowiem wsłuchać się w jego wypowiedź, to zobaczymy i jego skruchę, i żal za grzechy, i postanowienie poprawy, i naukę dla potencjalnych kierowców próbujących jeździć pod wpływem, a nawet ostateczne przyznanie się do starczego zidiocenia. Rzecz jednak w tym, że odgrywając tę komedię, Olbrychski korzysta jednocześnie z każdej okazji, by raz, postawić problem rzekomo dziwnej nadgorliwości policji, innym razem, zwrócić uwagę na to, że nigdzie na świecie człowiekowi nie wolno kazać dmuchać, o ile nikogo na śmierć nie rozjechał, a to znów drapać się po łbie i niby to się zastanawiać, czy przypadkiem kiedyś nie było tak, że wolno było wypić więcej, a jeszcze innym przestrzegać nas wszystkich przed tym, co nas czeka, kiedy PiS wróci do władzy. I niech się nikomu nie wydaje, że jemu chodzi o to, że nie wolno będzie jeździć po pijaku.

      Jak mówię, oglądałem całą rozmowę, jaką z Olbrychskimi przeprowadziła ta wyjątkowa zupełnie maszkara, słuchałem jak on wręcz Olbrychskiego błaga, by powiedział ludziom, że ci policjanci byli jednak nasłani przez Dudę, i widziałem owego Olbrychskiego, jak puszcza oko do widowni, że ależ skąd, on do policji nic nie ma, on Polskę kocha, że to wszystko wina jego nieodpowiedzialności, i że jemu jest naprawdę strasznie wstyd… a jednocześnie nad tym wszystkim unosiło się wciąż to podstawowe pytanie: „A co to, k…, mają znaczyć tego typu dziwne zatrzymania? Czyżby kroił się nam jakiś faszyzm?”

      Widzę więc Olbrychskiego z tym smokiem u boku, słucham, jak mi oboje opowiadają o tej jednej butelce wina, którą oni sobie w miłosnym uniesieniu sączyli na tarasie swojej wypasionej wilii, i o tym, jak nagle się okazało, że po ośmiu godzinach z tej butelki wyparowało wszystko z wyjątkiem promila na głowę, i myślę sobie, że, jeśli już naprawdę nie ma innego wyjścia, to ja już chyba faktycznie wolę oglądać na okrągło Kazimierza Marcinkiewicza, jak analizuje naszą sytuację polityczną, a nawet Janusza Palikota, który, jak się zdaje załatwił sobie właśnie kolejne pięć lat gwiazdorzenia w mediach, tym razem już jednak, jako człowiek z najdłuższą brodą na świecie.

 

Jak już poinformował nas wczoraj Gabriel, moja o książka o siedmiokilogramowym liściu, zawierająca wczesny wybór felietonów z tego bloga została sprzedana. Gdyby ktoś był zainteresowany, mam w domu jeszcze paręnaście egzemplarzy i można do mnie w tej sprawie pisać pod adresem toyah@toyah.pl. W księgarni Coryllusa natomiast są wciąż jeszcze ostatnie egzemplarze Elementarza i Biustonosza. Tu też wypada się pospieszyć (www.coryllus.pl).

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka