Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1996
BLOG

Dzień jest jasny, a noc ciemna, czyli czego nas uczy David Bowie

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Rozmaitości Obserwuj notkę 25

       Po raz kolejny rozdane zostały tak zwane Paszporty Polityki i nagrodę w kategorii „pop” uzyskał jakiś Kuba Ziołek. Ja o tym Ziołku wcześniej nie słyszałem, ponieważ jednak otrzymał tę nagrodę, a w informacji w tvn24.pl podane było, że ona przyznana mu została za „wyjątkowe, autorskie i zawsze rozpoznawalne podejście do muzyki z kręgu rocka, folku czy elektroniki, za niebywałą pracowitość, konsekwencję i talent w łączeniu różnych muzycznych środowisk”, poczułem znany mi skądinąd swąd siarki i postanowiłem się Ziołkowi przyjrzeć nieco bliżej. Na youtubie nie ma jego pojedynczych utworów, natomiast są długie jak jasna cholera albumy: „Zamknęły się oczy ziemi” i „Cień chmury nad ukrytym polem”, z tego co dałem radę usłyszeć, zawierające wyłącznie bardzo nieudaną próbę skopiowania muzyki, którą od 30 już lat tworzy Michaela Gira, w dodatku tej jej części, do której wyprodukowania wystarczy jedno tanie urządzenie elektroniczne i palec, który będzie naciskał guziki. Tyle zatem, jeśli idzie o „wyjątkowość” i „autorskość” twórczość Kuby… o cholera, już zapomniałem – Ziołka.

      Następne co zrobiłem, by zbadać, skąd tym razem dochodzi ów smród „kręgu folka i elektroniki”, to zobaczyłem jak Ziołek wygląda w akcji. No i tu zaskoczeń nie było. Jakaś odrapana piwnica, estrada trzy na pięć, stół mikserski, a za stołem jakiś typ z bródką i gitarą. Standard.

      W końcu więc pomyślałem, że skoro Ziołek nie potrafi zagrać, zaśpiewać i zatańczyć, niech no może coś powie. I oto proszę, jest cały wywiad, a w nim takie smaki jak:

      „Oczywiście w tym utworze jest jawne nawiązanie do black metalu, a nie death metalu, który jest dla mnie w 99 % niestrawny. ‘Broń nas od złego’ to napis na kapliczce przy jednej z ulic w Tleniu – 6km od Starej Rzeki. Sam błąd w tej nazwie jest interesujący, mówi się raczej ‘chroń nas od złego’ lub ‘zbaw nas od złego’. Poezja Chalfi’ego niesie w sobie ogromny ładunek niepokoju, będąc jednocześnie daleką od klasycznej europejskiej poezji, nie ma w sobie nic z barwności, stylowości czy urody. Jest prymitywna i twarda… jak napis ‘Broń nas od złego’”.

      Albo:

      „Nie wnikam w historię szaleństwa Hölderlina, nie jest ona istotna przy interpretacji jego poezji. Żałuję, że tak słabo znam język niemiecki i nie mogę czytać swobodnie w oryginale Hölderlina, ani tym bardziej Heideggera, którego twórczość jest właściwą inspiracją dla tego utworu, jak i dla całej płyty. Jestem wciąż pod wielkim wpływem myśli tego filozofa, chociaż brak znajomości języka niemieckiego bardzo mi przeszkadza. Dlatego zapewne nigdy nie pokuszę się o żaden teoretyczny tekst poświęcony Heideggerowi, choć kiedyś bardzo chciałem takowy popełnić”.

       Czy wreszcie:

       „Dla mnie wieś to przeniknięte energią elektryczną i spalinami gospodarstwa, w których od czasu do czasu cichaczem ubija się świnie, żeby je potem w drugim obiegu nielegalnie wprowadzać do sprzedaży. Wieś to napisy ‘Smoleńsk to był zamach. Pamiętamy’ i Internet w co drugim domu. Współczesna wieś, tak jak ją widzę, to taka dziwna hybryda. I może tylko czasem jakiś mały demon zawieruszy się w trawie. Ale tylko taki mały demonek. No i gwiazdy widać… Daleki jestem od idealizacji i mitologizacji wsi, choć uwielbiam ‘Malowanego ptaka’, poezję Czechowicza, zbiory Haupta, opowieści Stasiuka. Nie ukrywam, że coś mnie ciągnie w tę stronę”.

      A zatem mamy takiego Kubusia, który najpierw oświadcza, że nie death metal, ale black metal, by za chwilę się żalić, ze nie zna niemieckiego, więc mu jest trudniej siebie wyrażać. A ja już tylko sobie myślę, jak to wszystko się fantastycznie układa. Ledwie w Krakowie zakończył się – z różnymi perypetiami, ale jednak – festiwal Unsound, gdy okazuje się, że jest jeszcze kolejna, równie pojemna, nisza o nazwie „Brutaż” i tam się dzieją rzeczy równie ciekawe. Organizatorem przedsięwzięcia jest niejaki Jacek Plewicki i niech nikogo nie zwiedzie fakt, że ani o tym „Brutażu”, ani tym bardziej o Plewickim nikt nie słyszał. Ci co mieli słyszeć, słyszeli, choćby bywalcy świeżo zamkniętego i nowo otwartego w Katowicach muzycznego klubu o nazwie „Prepar”. Co ja się będę zresztą rozpisywał. Plewicki, choć od Kuby Ziołka jest znacznie młodszy, też, podobnie jak on, potrafi mądrze mówić:

      „Nazwa „Brutaż” pochodzi od francuskiego słowa bruitage i oznacza udźwiękowienie (przedstawienia, filmu) lub po prostu ‘efekty dźwiękowe’. Bruit to po francusku zarówno hałas, jak i dźwięk. Poza tym to słowo fajnie brzmi. Podobają mi się skojarzenia, które przywołuje w języku polskim. Jak praktyki sadomasochistyczne, które mogą mieć znaczenie uwalniające, w takim sensie, że teraz to człowiek może decydować o tym, kim chce być, jak chce być traktowany, czy chce być ‘panem’ czy ‘niewolnikiem’ – tak i ‘brudna’, i pozornie brutalna i odarta z uczuć muzyka może pomóc wyzwolić się od codziennych obyczajów i moralności, które nie wynikają z wewnętrznych potrzeb, tylko zostały narzucone. I bynajmniej nie chodzi tutaj o to, że obcowanie z taką czy inną muzyką elektroniczną jest doświadczeniem bolesnym”.

     Ktoś mnie spyta, skąd ja to wszystko wiem i po jasną cholerę mi ta wiedza. Otóż ja to wszystko wiem z Internetu. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku Unsound, żeby dowiedzieć się kim jest Kuba Ziołek, jak on wygląda, co robi i czego od nas chce, wystarczyło zapamiętać to nazwisko i klikać, klikać, klikać. Podobnie jest z tym gówniarzem kursującym między Berlinem i Warszawą. Jak on wygląda, czym się zajmuje i o co mu chodzi, można znaleźć w Internecie. Wystarczy parę kliknięć – tam wszystko jest. Kiedy zajmowaliśmy się festiwalem Unsound, wielu z nas się zastanawiało, jak to się stało, że oni przez siedem lat bezkarnie profanowali dwa krakowskie kościoły i nikt o tym nie wiedział. Jedyne co ludzie widzieli, to jakieś czarne, nic nikomu nie mówiące, plakaty. A to wszystko było takie proste. Wystarczyło wpisać w wyszukiwarkę Googla nazwę David Tibet, wejść w grafikę, a następnie na Facebooka, by zobaczyć wszystko jak na dłoni. I by przy okazji nagle trafić do maleńkiej wioski o nazwie Rakowiska pod Biała Podlaską i zobaczyć młodą, bardzo ambitną i niezwykle zdolną poetkę i jej chłopaka.

       No i to jest odpowiedź na ewentualne drugie pytanie: po cholerę?

       Zmarł David Bowie i pożegnał się z nami swoim ostatnim albumem pod jakże wymownym tytułem „Blackstar”, prawdopodobnie najwybitniejszym osiągnięciem we współczesnej historii muzyki popularnej. Słuchałem wczoraj Bowiego przez cały dzień i w pewnym momencie tego było już tak dużo, że się zwyczajnie zacząłem bać. Nie dość bowiem, że nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się wejść w stan, gdzie zwykła muzyka zaczyna przybierać wręcz fizyczne kształty, to w dodatku tak fizycznie poczuć to, co kiedyś tak pięknie określił słowami „tępy smród śmierci” Morrissey. Słuchałem tego Bowiego i nagle zrozumiałem, jak straszny go spotkał koniec. Osiągnął największy sukces artystyczny w życiu i umarł mając przy sobie wyłącznie Szatana. Kto ma odwagę, niech tego posłucha i zobaczy, w czym rzecz. Niech zrozumie, że mamy wojnę, w której nie istnieje jakakolwiek odmiana szarości i wszystko jest albo czarne, albo białe. Śmierć Davida Bowie pokazuje nam to najbardziej wyraźnie.

Wszystkich zapraszam na stronę www.coryllus.pl gdzie jest bardzo wyjątkowa księgarnia, a w niej bardzo wyjątkowe książki, w tym moje.

 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości