Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1942
BLOG

Kto nam pisze książki, kto nam robi dobrze?

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 28

           Jestem pewien, że wielu z nas pamięta znakomity film Sydneya Pollacka pod tytułem „Trzy dni Kondora”. Otóż już na samym początku mamy tam ową scenę, kiedy to zatrudnieni przez Służby zabójcy wchodzą do firmy, w której pracuje Robert Redford i w sposób absolutnie bezlitosny mordują wszystkich obecnych, włącznie z panią z recepcji. Rzecz w tym, że wspomniana firma pozornie nie zajmuje się niczym na tyle szczególnym, by prowokować aż tak gwałtowne reakcje i to na aż tak wysokim szczeblu. Oni zaledwie czytają książki. Po co? Sami do końca tego nie wiedzą. Mają czytać książki, robić z tego notatki i tyle. Oczywiście intryga przedstawiona w powieści Jamesa Grady’ego, a później sfilmowana przez Pollocka, jest znacznie głębsza, natomiast książki te przypomniały mi się w tych dniach w następstwie doniesień na temat Wojciecha Sumlińskiego i jego ostatnich literackich osiągnięć.

      Otóż kiedy po raz pierwszy zaczęły się pojawiać kolejne akapity z książek Sumlińskiego, w sposób najbardziej bezczelny splagiatowane z przeróżnych dzieł literatury światowej, poczułem lekkie rozbawienie, jednak kiedy już jak grzyby po deszczu zaczęły się pojawiać kolejne cytaty, i to w dodatku w formie już nie tylko zwykłej sensacyjnej narracji, ale również osobistych wspomnień, zacząłem się już tylko zastanawiać, jak on to sobie, pisząc swoje kolejne książki, w pierwszej kolejności zorganizował. Sumliński akurat twierdzi, że to wszystko jest kwestią oczytania i pamięci, no ale ja akurat w to wierzyć nie muszę. Pozostało więc mi już tylko się zastanowić, czy to było tak, że on, pisząc owe teksty, obłożony był stosami książek i co lepsze kawałki przepisywał, czy może całe życie miał takie hobby, że ile raz coś czytał, to wszystko, co mu się szczególnie podobało, zapisywał i odkładał do specjalnej szufladki do późniejszego ewentualnego wykorzystania. No ale tu też ani jedno, ani drugie, nie wydało mi się z różnych względów prawdopodobne.

     Dziś, szczególnie po tym, jak sprawą bardzo dogłębnie zajął się Coryllus, możemy z dużą dozą pewności przyjąć, że Sumliński pełnił tu zaledwie funkcję pionka w grze, której on sam nawet nie musiał rozumieć. Z tego co odkrył Coryllus, można wnioskować, że cała ta rzekomo przeprowadzona przez Sumlińskiego demaskacja została mu położona na biurku przez kogoś, kto Sumlińskiego zatrudnia, a on sam tu wyłącznie posłużył do tego jako pośrednik.

      No i tu z jednej strony pojawia się ów przedziwny wątek Służb, które zajmują się wyłącznie czytaniem książek, z drugiej dwa, moim zdaniem niezwykle ważne, pytania. Pierwsze z nich to oczywiście, po co? W jakim celu Służby potrzebowały wypuścić na rynek treści, które swoim nazwiskiem firmował Sumliński? Z jakiej to przedziwnej okazji Służby potrzebowały, by w gorącym okresie okołowyborczym na rynku książki ukazały się książki tego typu? Jaki interes wreszcie miały Służby, by ostatecznie skompromitować Bronisława Komorowskiego?

       I to jest jedno pytanie. Drugie jest nie mniej ciekawe. Otóż ja bym bardzo chciał wiedzieć, czy, skoro wspomniane Służby utrzymują specjalny wydział, który zajmuje się kompilowaniem treści wziętych bezpośrednio z literatury światowej – ale też, jak się okazuje, z różnych drobiazgów ukazujących się na rynku wewnętrznym – na użytek ukazującej się w Polsce literatury, jest w ogóle możliwe, że one mają tylko jednego klienta, Wojciecha Sumlińskiego? Czy może jest tak, że przez nas wszystkich chyba ostatnio zanotowany wysyp literackich talentów wśród najbardziej niepokornego dziennikarstwa, został tak samo zainspirowany przez ludzi, których jedynym zadaniem jest czytać, czytać i czytać? Czy istnieje może taka możliwość, że gdyby zaszła taka potrzeba, jakiś dziennikarz „Gazety Wyborczej”, czy „Newsweeka”, dziś choćby, czy jutro, odkryłby sprytnie, że połowa każdej kolejnej książki takiego Witolda Gadowskiego jest bezczelnie zerżnięta z Alistaira MacLeane’a, z Toma Clancy, albo z jakiegoś skromnego wpisu na skromnym blogu? I że to nie Gadowski to przepisał, ale ktoś, kto Gadowskiego-pisarza wymyślił.

       Ja zdaję sobie sprawę z tego, że trudno jest tak z dnia na dzień przyjąć, że świat, w którym żyjemy, w znaczniej swojej części jest fikcją – owym mitycznym matrixem – którą nam podano na talerzyku przyozdobionym ładnie wyciętą rzodkiewką i czymś zielonym. Przypadek Wojciecha Sumlińskiego jest tu bolesny w sposób szczególny. W zeszłym jeszcze roku, kiedy wyjeżdżałem do Warszawy na targi książki, córka moja, która jest w sprawy Ojczyny zaangażowana nie mniej serdecznie niż ja, poprosiła mnie, bym przywiózł jej książkę Sumlińskiego o Komorowskim, no i żeby tam był autograf autora. Znalazłem więc to stoisko, kupiłem książkę, stanąłem w półgodzinnej kolejce, Sumliński napisał mojemu dziecku dedykację i wróciłem do domu. Andrzej Duda wygrał wybory, wszyscyśmy się ucieszyli, a kto chciał, to dorzucił do tego myśl, że to wszystko też troszeczkę dzięki Sumlińskiemu i jego poświęceniu. Jak się dziś okazuje, nie koniecznie.

      Prowadzę ten blog od ośmiu już lat i zawsze bardzo się staram, by pisząc to, co piszę, z jednej strony mieć oko na wszystko co się dzieje w Polsce i na świecie, a z drugiej, relacjonując to czego udało mi się nie przegapić, nie popaść w trywialność. Otóż mam wrażenie, że jednym z odkryć, którym będę się szczycił do końca życia, jest to, że jakieś trzy, czy cztery lata temu, kiedy Platforma Obywatelska wciąż jeszcze wprowadzała w życie przekonanie, że „nie ma z kim przegrać”, a wielu z nas czuło już tylko pogłębiającą się beznadzieję, zobaczyłem z przejmującą wyrazistością, a następnie opisałem, nieubłaganie nadchodzącą zmianę nie tylko władzy, ale również całego systemu. Oto w pewnym momencie zobaczyłem, że przygotowywany jest plan ostatecznego usunięcia z naszego życia politycznego zarówno Platformy Obywatelskiej, jaki jej przedstawiciela na Krakowskim Przedmieściu, Bronisława Komorowskiego. I że to jest plan, który realizowany jest – przy całym oczywiście szacunku dla naszych szczerych i dobrych bardzo emocji – poza naszą wiedzą, poza naszym wpływem i poza naszymi możliwościami. Platforma Obywatelska jest szykowana do pełnej anihilacji decyzją Systemu i nam akurat nic do tego. Gdyby nie to, oni wygrywaliby kolejne wybory, uzyskując choćby i marne 10 procent poparcia, a my nie bylibyśmy w stanie nic na to poradzić. Plan jednak był taki, że przede wszystkim z nimi już koniec, no a poza tym dobrze by było, żeby społeczeństwo jednak jakoś się w tym wszystkim zachowało. No i wtedy zaczęły się wysypywać te wszystkie niepokorne tygodniki, te archipelagi, te marsze i, jak się dziś okazuje, te książki, które – tak już na marginesie – kiedy już zrobiły swoje, leżą dziś sobie obok czekolady Milka w sklepach sieci „Żabka”.

      Czy to mnie martwi? Otóż nawet jeśli jeszcze niedawno czułem z tego powodu pewien dyskomfort, muszę powiedzieć, że dziś nie mam z tym już żadnego problemu. Piszę jak pisałem, żyję jak żyję, mam coraz większe poczucie, że kończę to życie jakoś tam spełniony, moja partia Prawo i Sprawiedliwość rządzi, i z tego co widzę rządzi bardzo skutecznie, w dodatku, jak wszystko na to wskazuje, mamy już nie tylko Internet, ale i państwową telewizję, co nam daje władzę na długie lata, premier Szydło okazała się prawdziwym europejskim liderem… Czego mi więcej trzeba? Świadomości, że to ja sam, tymi rękoma wyprosiłem? Przepraszam bardzo, ale nie zależy mi. Tak jak jest, jest dobrze, jutro w dodatku jadę do Opola, gdzie o godzinie 18 na uniwersytecie mam wykład o Diable. Czego mi więcej trzeba? Kto może, niech wpadnie. A książki są, jak zawsze, w księgarni pod adresem www.coryllus.pl

Kto nam pisze książki, kto nam robi dobrze?

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka