Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1664
BLOG

Zyta, czyli świat znieruchomiał część 12

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Rozmaitości Obserwuj notkę 4

Dziś pierwszy list, jaki otrzymałem od Zyty Gilowskiej, jeszcze jesienią roku 2011. Stąd pewnie to „Szanowny Panie”, które już po krótkim czasie zmieniło się w coś bardziej osobistego. No ale, jak widać, sam list – jak wszystkie.

 

Szanowny Panie,
uff.... Od wczoraj chodzi za mną myśl by napisać do Pana kilka słów. Jasne, że przez pierwsze 24 godziny byłam w stanie wyłącznie dziwić się i zdumiewać. Potem musiałam (naprawdę, musiałam) udzielić wywiadu agencji Bloomberg. No i przyszedł czas na te kilka słów do Pana. Jak wszyscy prostoduszni ludzie - a nie ma ich wcale tak wielu – uległ Pan nadziei, że bliźni („bracia i siostry w Chrystusie” – co wczoraj powiedziałam Synowi, a On słusznie zauważył, że niekoniecznie „bracia i siostry”, ponieważ „braterstwo” jest relacją dwustronną, co wcale nie jest powszechne) patrzą na świat tak jak Pan i chodzi im o podobne priorytety. Znam ten ból, towarzyszy mi od wczesnej młodości i nie da się go usunąć. Jest to ból niejako konstrukcyjny, jak się przytrafi, to już na amen. A przecież Poeta ostrzegał, że „każdy takie widzi świata koło, jakie tępymi zakreśla oczy”.  Ale na tę usterkę psychiczną (a może raczej duchową?) nie ma rady, trzeba z tym żyć. Bardzo serdecznie myślę o Panu jak czytam Pana blog, jak słyszę te miłosne okrzyki dookoła i jak widzę, co się dzieje.
Czytałam Pana dzisiejszy wpis [wydaje się, że chodziło o  http://toyah1.blogspot.com/2011/10/walczymy-w-cieniu-jest-pieknie.html przyp - mój] Rodzina i Pan jako Głowa tej Rodziny. To jest trudne położenie, zawsze takie nie będzie, na to jest Pan zbyt zdolny. Nie jest Pan sam! Proszę o tym pamiętać w chwilach zwątpienia. Nie jest Pan sam.

Bardzo się cieszę z poznania Pana. I żałuję, że nie mieliśmy okazji dłużej porozmawiać. Moja wyprawa do Katowic była słabo przygotowana, ponieważ się przeziębiłam i miałam zamiar nigdzie nie wyjeżdżać, ale wyszło na to, że „nie da rady nie przyjechać”. To jest fakt, czasami naprawdę „nie da rady”. Na tę okoliczność mam śliczną anegdotkę ś.p. Jana Tadeusza Stanisławskiego, który opowiadał, jak to Jego Mama w biedzie powojennej postanowiła się ratować hodowlą szynszyli. Nabyła parkę szynszyli i na wsi pod Lublinem (w miejscowości Motycz) czekała na efekty. Czekała i czekała, a tu nic. Zdesperowana poprosiła o pomoc sąsiada, który szynszyle dokładnie obejrzał i zasępiony stwierdził - „łaskawa Pani, nie da rady, oba samce”. Prawda, że to piękne?

Serdeczne pozdrowienia,

Zyta Gilowska

Proszę sobie wyobrazić, że udało mi się wczoraj odzyskać z jednej księgarni pięć egzemplarzy mojej pierwszej książki o siedmiokilogramowym liściu. Jeśli ktoś jest zainteresowany, proszę pisać na adres toyah@toyah.pl. Cała reszta jest jak zwykle dostępna w księgarni pod adresem www.coryllus.pl. Nie wiem, jak jest z "Listonoszem", ale proszę próbować. 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości