Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1030
BLOG

O dobrym grzechu i złej anielskości

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 9

      Tekst, który miał zostać tu zamieszczony wczoraj, jednak ze względów oczywistych został skierowany do poczekalni, będzie musiał poczekać jeszcze jeden dzień. Dziś natomiast zapraszam do czytania mojego felietonu z najnowszego wydania „Warszawskiej Gazety”.  Naprawdę warto.

     

      Pamiętam jak przed laty szedłem sobie z dziećmi na spacer. I oto mijaliśmy ławkę, na której siedziała starsza kobieta i karmiła gołębie. Syn, jak to mały chłopczyk, postanowił gołębie spłoszyć. Podbiegł do nich wrzeszcząc, a gołębie naturalnie odleciały. Kobieta na ławce, w jej pojęciu, równie naturalnie, zaczęła na moje dziecko obelżywie wrzeszczeć. Syn się oczywiście rozbeczał i, jak wcześniej owe gołębie, uciekł, a ja – do dziś nie wiem, co mi strzeliło do głowy – powiedziałem: „Tak mówić do małego dziecka? Jakiż to straszny grzech?”

      I proszę sobie wyobrazić, że ona zdębiała. Nie dość, że przestała krzyczeć, to najpierw zaczęła coś mruczeć, a wreszcie, wyrzuciła z siebie to słowo: „Przepraszam”.

      Powiem szczerze, że i ja zdębiałem. Spodziewałem się raczej, że to moje gadanie o grzechu spłynie po niej, jak po kaczce, ewentualnie ją trochę ostudzi. W życiu bym się nie spodziewał owego „przepraszam”.

     Po latach, a był to Wielki Piątek, szedłem sobie i wyszedł na mnie pijak. Klasyczny, z wyglądu i zachowania, dzielnicowy pijak, i w najbardziej klasyczny sposób zaczął bluzgać. No a ja, przypomniawszy sobie sytuację sprzed lat, pomyślałem, że wygłoszę krótką homilię: „Jak można się tak schlać w dzień śmierci Pana Jezusa? I tak zwymyślać człowieka, który panu nic nie zrobił? W Wielki Piątek? Jakiż to grzech?” Myślę, że tym razem domyślamy reakcji. On najpierw zaniemówił, następnie zaczął się niezdarnie tłumaczyć, a potem odszedł, mrucząc pod nosem słowo „przepraszam”.

      Od pewnego czasu spędzam stosunkowo dużo czasu na Twitterze, głównie w towarzystwie tak zwanych „naszych”. Dlaczego „naszych”, a nie „onych”? To proste. Towarzystwo „naszych” jest mi mimo wszystko bliższe i bardziej przyjemne. Tym bardziej jest mi przykro, kiedy widzę, jak wielu z nich jest tak bardzo zaangażowanych w walkę, czy to z Julią Piterą, czy Ryszardem Petru, czy Bronisławem Komorowskim, że od czasu do czasu, zamiast trzymać się tego, co prawdziwe i słuszne, zaczynają kłamać. Po co? Nie mam pojęcia. Widocznie argumenty, które mają, wciąż im nie wystarczą. Ktoś umieszcza na swoim profilu zdjęcie Juli Pitery i rzekomy cytat: „Polska nie powinna decydować o swoim losie. Jako członek Unii Europejskiej, powinna zdać się na opinię instytucji europejskich”. Czytam to i mówię: „Przecież to jest nieprawda. Po co tak kłamać?” i na to dostaję odpowiedź: „Może i nieprawda, ale pasuje”. No i wtedy ja… tak, tak, domyślacie się Państwo: „Ale przecież kłamstwo to grzech”. Wiecie, jaka jest reakcja? Najpierw cisza, i wreszcie: „Okay, przepraszam”. Zawsze. Nigdy nie inaczej.

      I to jest coś, co mnie dobrze nastraja. Wszyscy jesteśmy grzeszni. Każdemu, niezależnie od poglądów, zdarza się upaść. My jesteśmy w tej dobrej sytuacji, że nawet jeśli się zapomnimy, mamy świadomość, że coś jest nad nami i pozostaje niewzruszone. Mamy to i trzymajmy się tego. Starajmy się. Koniecznie.

 

Zapraszam do oglądania rozmowy, jaką organizatorzy Bytomskich Targów Książki zechcieli ze mną przeprowadzić. A jeśli ktoś szuka konkretu, zapraszam do księgarni pod adresemwww.coryllus.pl.

 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka