Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
2899
BLOG

Państwo Terlikowscy obserwują śluz

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 72
      Przypuszczam, że większość z nas wciąż jeszcze pamięta, jak to swego czasu, dzisiejszy redaktor naczelny tygodnika „Uważam Rze”, Jan Piński, został wydelegowany do przeprowadzenia próby umieszczenia na rynku prawicowych mediów czegoś co wówczas nosiło roboczą nazwę „Wręcz Przeciwnie”, a co zakończyło swoją karierę na jednym, pierwszym numerze. Czemu owo pismo zakończyło swoją karierę jeszcze zanim zdążyło na dobre wystartować? Powód był jeden i bardzo prosty. Otóż poszło o okładkę, na której zostali przedstawieni przebrani za księży Donald Tusk i Jarosław Kaczyński. Okazało się, że autorzy nowego projektu, próbując przejąć część prawicowej opinii publicznej, nie wzięli pod uwagę tego, że nawet ta jej część, do której nowy magazyn miał być adresowany, to durnie zaledwie potencjalnie, i że nad nimi dopiero trzeba popracować. No i szlag cały ów projekt, wraz wydanymi na niego pieniędzmi, w jednej chwili trafił.
      Tygodnik „Wręcz przeciwnie” już na starcie zebrał całą śmietankę tak zwanej „prawicowej” publicystyki, zaczynając od Korwina-Mikke, a kończąc na Robercie Gwiazdowskim, jednak autorem, który stał się prawdopodobnie głównym sprawcą owego jednodniowego tryumfu i jednocześnie upadku pisma był nie kto inny, jak Tomasz Terlikowski. Otóż, jak się okazało, autorem okładkowego tekstu, który – jak się możemy domyślać – miał otwierać główną bramę do podstawowego profilu pisma, a który miał się sprowadzać do hasła „Dość już cynicznego wykorzystywania Kościoła przez polityków wszystkich opcji!” był ów właśnie publicysta. To on właśnie miał zaproponować prawicowemu czytelnikowi nowe spojrzenie na polską politykę, gdzie podejrzanym już nie tylko jest Donald Tusk, ale również Jarosław Kaczyński, i że jeśli my, polska prawica, mamy prowadzić moralną rewolucję, to powinniśmy ją skierować przeciwko wszystkim wrogom naszej wiary i naszego Kościoła.
    Jak już jednak przypomniałem, plan się nie powiódł z tej prostej przyczyny, że jego autorzy zabrali się za jego wdrażanie od tyłu, i skierowali go do ludzi na ten przekręt całkowicie nieprzygotowanych. Dziś, kiedy mamy zarówno odnowione „Uważam Rze”, czy odpowiednio opracowane „Do Rzeczy”, kiedy swoje pierwsze sukcesy odnotowuje obywatelski ruch Pawła Kukiza, widać wyraźnie, że z dawnych błędów zostały wyciągnięte wnioski i że wszystko jest prowadzone z odpowiednią czujnością i rozwagą.
      Przyznaję, że nie mam żadnych informacji co do tego, jaką rolę tym razem przewidziano dla Tomasza Terlikowskiego, niemniej, wnioskując z rozmowy, jakiej niedawno magazynowi „Wysokie Obcasy” udzieliła jego żona, muszę uznać, że on akurat przeskoczył od razu trzy kolejne szczeble, i zamiast piąć się po drabince kariery, poszedł na skróty i od razu wylądował na samym szczycie, a więc w okolicach tak zwanej „Gazowni”. A robiąc to, wykazał się taka gorliwością, że zdębieliśmy nie tylko my, ale chyba nawet sami organizatorzy tego szczególnego przedsięwzięcia i ich pierwszoszeregowi pracownicy.
     Rozmowa „Wysokich Obcasów” z Terlikowską stanowi ewenement na skalę dotychczas nieznaną. Kiedy już się przez to wszystko przebrnie, a daję słowo, że jest przez co, jedyne co normalny człowiek jest w stanie uczynić, to wziąć zimną kąpiel, zrobić rundkę po śniegu wokół domu, a następnie zadać to jedno, jedyne narzucające się pytanie: „Dlaczego?” Dlaczego Terlikowska – rozumiem, że jednak po wcześniejszych konsultacjach ze swoim mężem – postanowiła pójść do Agory i opowiedzieć tym ludziom o tym, jak to my katolicy regularnie spędzamy czas w naszych łazienkach i obserwujemy rozciągliwość i barwę śluzu z pochw własnych, lub naszych żon.
      Ja świetnie sobie zdaję sprawę z tego, że w tym momencie, zdecydowana większość osób, które nie miały okazji czytać wynurzeń Terlikowskiej dochodzą wniosku, że ja fantazjuję. Że ja oto mam jakiś dziwny, bardzo pokrętny plan, do realizacji którego jest mi potrzebne przesadne wykpienie Terlikowskiej, a tym samym lekkie naciągnięcie jej wypowiedzi w takim kierunku, by ją można było skompromitować, a ten tekst odpowiednio uwznioślić. Otóż nie. Ja nie wiem, jak dokładnie długi jest wspomniany wywiad, bo znam go wyłącznie z Sieci, ale to jest rozmowa bardzo długa i faktem jest to, że ona niemal w całości jest skoncentrowana na tym śluzie. Terlikowska opowiada o tym, jak to ona współżyje ze swoim mężem Terlikowskim, jak to owo współżycie się fantastycznie realizuje, jaką rolę w owym współżyciu pełni wspomniany śluz, a jeśli temat na moment schodzi na liczne Terlikowskich potomstwo, to czytamy o synku tych państwa i o jego zabawach „siusiakiem”, by już za chwilę skoncentrować się na tym, jak to red. Terlikowski, aby, dla jakiejś nieistotnej akurat  dla nas przyczyny, oddać swoją spermę do analizy, nie uprawiał grzesznego samogwałtu, ale zwyczajnie seks z panią Terlikowską przy użyciu prezerwatywy.
    Ktoś mnie spyta, o co ja mam pretensję? Że Terlikowska szczerze opowiada o swoim życiu małżeńskim i erotycznym? No tak, zgadza się, ja mam do niej o to bardzo poważne pretensje. Uważam bowiem, że, jak idzie o tego typu tematykę, najlepiej byłoby ją zostawić na przykład Danielowi Olbrychskiemu i ewentualnie jednej z jego licznych żon. Że wówczas nie pojawiłby się problem konsystencji śluzu z pochwy pani Olbrychskiej? A jakiż to jest dla nas kłopot? Jestem pewien, że nasze życie na tym szczególnie by nie ucierpiało, a ewidentna korzyść z tego byłaby taka, że czytelnicy „Wysokich Obcasów” nie mieliby tak zwanej „beki”. I to nie byle jakiej „beki”, bo skierowanej wobec pobożnych katolików.
      Bo na tym to właśnie od początku do samego końca polegało. Taki był oryginalny cel projektu pod tytułem „Życie katolickich talibów w relacji Małgorzaty Terlikowskiej”. Agora, za pomocą swoich emisariuszy, zwróciła się do Terlikowskiej o tę rozmowę, mając na celu tylko jedno: swoim może bardziej wymagającym czytelniczkom pokazać, co to za banda pajaców ci katolicy, a tym, którzy oczekują wyłącznie wspomnianej „beki” jej skutecznie dostarczyć. Na tym to właśnie polega, a jeśli Terlikowski i jego żona tego nie rozumieją – w co szczerze wątpię – to znaczy, że oni zatracili podstawową orientację w realnym świecie.
      Inna sprawa, że jeśli ja mam rację i oni wiedzą, co czynią, nie mamy innego wyjścia, jak uznać, że ten ich cały katolicyzm to gówno warty biznes, dla powodzenia którego oni już są gotowi na wszystko, a bez którego i on i ona równie dobrze mogą się zapisać do Towarzystwa Świetlistych Kręgów, gdzie nie będzie miał znaczenia ani śluz, ani woda święcona, dzięki której on jest zawsze taki jak trzeba.

    

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka