Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
2372
BLOG

Czy praca dla Agnieszki Romaszewskiej to sprawa wagi państwowej?

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 12

Możliwe, że to się części z nas nie spodoba, ale gdyby ktoś mnie spytał, za co nie lubię prezydenta Łukaszenki, to bym odpowiedział, że przede wszystkim ja o nim wiem zbyt mało, by wygłaszać na jego temat jakiekolwiek opinie, ale jeśli skłonny jestem faktycznie przyznać, że go bardziej nie lubię, niż lubię, to ze względu na dwie, i tylko dwie, rzeczy. Otóż kiedyś widziałem jego zdjęcie jako prezydenta, a więc w oficjalnym stroju, oraz w oficjalnych wnętrzach, tyle że on na nogach, zamiast butów, miał zwykłe papcie, no i ponieważ on w ten sposób przypomniał mi Lecha Wałęsę, to mnie do niego raczej zraziło. Miało to miejsce wiele już lat temu i przyznaję, że od tego czasu osoba Łukaszenki mnie w żaden sposób nie absorbowała, dopiero niedawno pomyślałem sobie, że to jest jednak bałwan, kiedy zrobił sobie serię zdjęć z aktorem Stevenem Seagalem. Ja wprawdzie wciąż chcę wierzyć, że dając Seagalowi do zjedzenia marchewkę, Łukaszenko chciał z niego zakpić, jednak wciąż uważam, że szanujący się polityk w tak podejrzanym towarzystwie pokazywać się nie powinien. Jednak poza tymi dwoma przypadkami, do Łukaszenki większych, w pełni uświadomionych i podpartych racjonalnymi argumentami, pretensji nie mam.

      Ktoś spyta, czemu, skoro Łukaszenko to nie jest mój problem, zdecydowałem się w ogóle na jego temat zabierać głos. Otóż powodem nie jest tak bardzo on, jak Białoruś, a więc kraj, w którym on pełni jak się zdaje władzę, którą my przyzwyczailiśmy się nazywać władzą dyktatorską, a z którym Polska sąsiaduje i z cała pewnością chciałaby dobrze żyć. Moją troską jest Białoruś, natomiast bez Łukaszenki się obejść nie jestem w stanie z tego prostego względu, że to on jest symbolem tego państwa i to symbolem jednoznacznie złym i podłym. A by zobaczyć, jak bardzo złym i podłym, wystarczy nam zauważyć, że ile razy tu w Polsce wysłuchujemy wyzwisk pod adresem Jarosława Kaczyńskiego, nazwisko Łukaszenki niezmiennie pojawia się tuż obok ludzi tak złych i podłych, jak Hitler i przywódca Korei Północnej, Kim Dzong Un.

      No i dobrze, ktoś powie. Łukaszenko w pełni sobie zasłużył na to, by się znaleźć w tym towarzystwie i w dalszym ciągu nie ma powodu, by go traktować z takim pobłażaniem. Otóż proszę sobie wyobrazić, że choć, jak mówię, na temat Białorusi i jego prezydenta mam wiedzę ograniczoną, to obejmuje ona akurat świadectwa paru moich znajomych, którzy na Białorusi byli i ani jednym słowem nie potwierdzają tej opinii, która jest nam dostarczana w popularnym przekazie. Daję słowo, że żaden z moich znajomych, którzy mieli okazję być na Białorusi nie zauważył, by ona tonęła w jakimś szczególnym nieszczęściu.

      No ale tu też od razu pewnie spotkam się z zarzutem, że ja jestem jak ci Francuzi, czy Amerykanie, którzy w czasie PRL-u przyjeżdżali do Polski i po powrocie do domu opowiadali, że nie widzieli ani terroru, ani głodu, ani jakiejś uderzającej nędzy. Wręcz przeciwnie, Polacy to szczęśliwy naród, cieszący się życiem, a w dodatku znaczna część robi wrażenie naprawdę dobrze odżywionych. W tej sytuacji, ja bym chciał przywołać świadectwo osoby, która, o czym jestem przekonany, jest wystarczająco nieuprzedzona, a jednocześnie kompetentna, by mi o Białorusi interesująco opowiedzieć, a mianowicie Izabeli Brodackiej – Falzmann, która w jednym zaledwie tekście przedstawiła wystarczająco, z mojego punktu widzenia, przekonujący obraz Białorusi, bym się przynajmniej miał prawo zastanowić. Nie będę tu dawał żadnych cytatów. Kto chce, niech się z owym świadectwem zapozna. Naprawdę warto. http://www.ekspedyt.org/izabela-brodacka-falzmann/2013/08/09/17166_bialorus-zmyslenie-i-prawda.html

      A zatem mamy tę Białoruś, a wraz z nią nasze głębokie przekonanie o naszej wobec niej zdecydowanej cywilizacyjnej, politycznej i moralnej przewadze, i na tym tle pojawia się nagle kwestia tak zwanej Telewizji Biełsat i niedawnej decyzji polskiego rządu, by ją przestać dofinansowywać. I tu znowu muszę się przyznać do dość dużej niekompetencji. Gdy chodzi o ów Biełsat, jedyne co wiem na temat tego projektu, to to, że za nim stoją Agnieszka Romaszewska z mężem i że jej celem jest do tego stopnia wzbudzić u Białorusinów poczucie obywatelskości, by oni wreszcie zrozumieli, że Łukaszenko to stary satrapa, którego należy obalić i w ten sposób doprowadzić do tego, że Białoruś stanie się częścią wielkiej europejskiej rodziny. Z tego co zdążyłem też zaobserwować, zaangażowanie Romaszewskiej w ów projekt jest tak wielkie, że ja je mogę porównać już tylko do zaangażowania Tomasza Terlikowskiego w walce z międzynarodowym pedalstwem, Jerzego Owsiaka na rzecz pomocy chorym dzieciom, Stefana Niesiołowskiego gdy chodzi o niszczenie pisowskiego faszyzmu, ewentualnie Jana Hartmana w jego walce z Panem Bogiem. Chodzi mi o to, że, mimo wszelkich różnic, ich wszystkich łączy jedno, a mianowicie to, że gdyby nie te ich obsesje, oni nie mieliby jednego powodu, by istnieć publicznie, ale też przede wszystkim owego istnienia fizycznej możliwości. A fakt ten jest dla mnie wystarczającym argumentem za tym, by na działalność każdego z nich patrzeć podejrzliwie.

       Dlatego też od niemal samego początku, jak przez obywatelską aktywność Agnieszki Romaszewskiej, w walkę o wolność i demokrację na Białorusi zaangażowało się również polskie państwo, niezmiennie głosiłem swój co najmniej w tej kwestii brak zainteresowania, a w porywach wręcz silną niechęć. Nie uważam bowiem, by z jednej strony za działalnością Agnieszki Romaszewskiej i jej znajomych stało coś więcej, jak prywatna obsesja – a i to w najlepszym wypadku – z drugiej natomiast, by sami Białorusini aż tak bardzo wyczekiwali naszego zaangażowania.

      Dlatego też, gdyby ktoś był w ogóle zainteresowany moim zdaniem na ten temat, chciałbym oświadczyć, że uważam za w pełni słuszny gest ministra Waszczykowskiego, by po tych wszystkich latach odciąć Telewizję Biełsat od budżetowych pieniędzy i w ten sposób pokazać Białorusinom nasz szacunek, a jednocześnie – choć to już jest naturalnie kwestia drugorzędna – zachęcić panią Romaszewską do tego, by zaangażowała się w coś, o czym będziemy mogli powiedzieć, że działa na rzecz naszego wspólnego dobra, a nie organizowała swoich znajomych w obronie swojego osobistego interesu.

      Na koniec, gdyby ktoś wciąż nie mógł się otrząsnąć z oburzenia, zachęcam jednak do skorzystania z podanego wyżej linku i zapoznania się z relacją pani Falzmann.

 

 

Przypominam, że moje książki dostępne są w księgarni pod adresem www.coryllus.pl. Polecam serdecznie i szczerze.

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka